poniedziałek, 18 marca 2013

Green Lantern Corps: Recharge

"In brightest day, in blackest night, no evil shall escape my sight! Let those who worship evil's might, beware my power, Green Lantern's light"


        Tak brzmi przywołanie wszystkich Green Lanternów. Jest to chyba najbardziej znana formułka wśród fanów komiksów, zwłaszcza, że maczał w niej palce Geoff Johns, wspaniały scenarzysta i guru jeżeli chodzi o świat latarników oraz nowego Aquamen'a. Dzięki niemu Hal Jordan oraz reszta ziemskich latarników stała się aktywnymi członkami zielonego korpusu, a "Recharge" to dopiero początek. 

         Komiks został wydany w 2005 roku i składał się z pięciu zeszytów. Historia restartuje nam cały korpus po wydarzeniach z 1994 roku kiedy to ostatnim latarnikiem został Kyle Rayner, a Hal Jordan zniszczył Costa City jako Prarallax. Może być to lekko zawiłe, dlatego DC postanowiło na nowo przywrócić chwałę korpusowi i rozpocząć nowy rozdział opowieści. Historia opowiada nam o tym jak Strażnicy Galaktyki - znani również jako niebieskie smerfy - wskrzeszają na nowo korpus zielonych latarni zwołując 3600 nowych rekrutów. Wzywają z pomocą honorowych latarników Kyla Raynera i Guya Gardera aby stacjonowali na Oa oraz pomagali w szkoleniu nowego narybka. Poznajemy dzięki temu kilku nowych bohaterów Soranik Natu, Vath Sarn oraz Isomota Kola. Dwóch ostatnich to ciekawy przypadek, gdyż należą do dwóch ras prowadzących ze sobą wojnę od wielu pokoleń. Tymczasem okazuje się, że kilku nowych rekrutów zginęło nieopodal czarnej dziury i systemu Vega. Oczywiście w sprawie śledztwa wyruszają ziemianie wraz z nowymi rekrutami.

          Nowy początek, nowi bohaterowie to zawsze coś ciekawego. Tym razem dostajemy to w dużym pakiecie z galaktyką do uratowania w tle. Seria Green Lantern Corps od restartu ma skupiać się na życiu mniej znanych postaci związanych z zielonymi pierścieniami. Hal Jordan, który stał się najbardziej znany z pośród ziemskich członków korpusu dostał swoją serię, dlatego w GLC główne skrzypce należą do Guya Gardenra oraz Kyla Raynera, który jest obecnie w posiadaniu mocy ION. Dodatkowo Johns postanowił wprowadzić kilka nowych postaci do tego uniwersum, które jak najbardziej się w nie wpasowują. Soranik Natu czyli pani doktor to pierwsza nowa bohaterka, która pomimo swojego pochodzenia i mentalności jest świetnie zaprezentowana i wypełnia lukę w drużynie. Dodatkowo przykuwa swoim wyglądem i późniejszymi relacjami z pewnym latarnikiem. kolejny plus to konfliktowy duet wiecznych wrogów Sarn i Kol. Muszą się oni nauczyć współpracy pomimo waśni jakie są pomiędzy ich rasami. Autorzy nie zapomnienie również o starych bohaterach bo mamy tu Green Mana, Steela, Salaka no i oczywiście sierżanta szkoleniowego Kilowoga, który jak zwykle musi pokazać rekrutom kto tu rządzi.

          Za fabułę odpowiedzialni są wspomniany już Geoff Johnes znany z serii "Green Lantern" oraz dużego eventu "Infinite Crisis", który dużo zmienił w uniwersum DC. Pomaga mu przy tym kolejny wspaniały scenarzysta Dave Gibbons znany z "Watchmen". Chłopaki odwalili kawał dobrej roboty. Mamy tu zarówno dowcip jak i akcje. Nawiązania, których używają nie wymagają aż tak dobrej znajomości uniwersum DC, co powoduje, że nowy czytelnik nie gubi się na samym początku. Dopełnieniem wszystkiego są rysunki Patricka Gleasona znanego z komiksów "Aquamen". Przedstawia on bardzo dobrze generowane przez latarników bronie i inne gadżety, a walki są pełne dynamizmu.

          Widać na pierwszy rzut oka, że mamy tu początek czegoś większego. Zmiana centralnych bohaterów oraz dołożenie całkiem nowych to świetne rozwiązanie dające wiele możliwości. Możemy tu zobaczyć jak to jest być nowym w korpusie i co to znaczy dla różnych osób. Każdy z bohaterów jest inny, a ich relacje i motywy są zupełnie inne co stwarza nam barwną drużynę o, której będzie się chciało czytać. Dodatkowo pojawiają się znane postacie takie jak Batman, Superman czy Wonder Woman. Chociaż ich wystąpienia to bardziej smaczek dla fanów to jest to plus pokazujący, że GL to nie coś osobnego lecz integralna część świata DC. Komiks jest zdecydowanie dla osób, które chcą rozpocząć swoją przygodę z uniwersum Green Lantern.

Ocena: 8/10


niedziela, 10 marca 2013

Asterix, tom 15 "Niezgoda"

Jest rok 50 przed narodzinami Chrystusa. Cała Galia jest podbija przez Rzymian. Cała? Jedna, jedyna osada, zamieszkała przez nieugiętych Galów, wciąż stawia opór najeźdźcom i uprzykrza życie legionistom rzymskim stacjonującym w obozach Rabarbarum, Akwarium, Relanium i Delirium.”

Przygody dzielnego Gala Asteriksa i jego wesołej wioski, rozbawiają kolejne pokolenia miłośników opowieści rysunkowych od ponad pięćdziesięciu lat. Komiks miał swój debiut na łamach magazynu „Pilote”, w październiku 1959 roku. Seria stworzona przez Rene Goscinnego (odpowiedzialnego za scenariusz do 24 albumów) oraz Alberta Uderzo (rysownika, który później zajął się również scenariuszem do przygód Galów). Stworzyli oni nie tylko wspaniały duet w swoich historiach, lecz również duet scenarzysta-rysownik. Dzięki czemu francuski komiks obu panów jest znany na całym świecie, a przygody ich bohaterów były wielokrotnie animowana i ekranizowane.

W piętnastym albumie komiksowych przygód zatytułowanym „Niezgoda” nasi bohaterowie żyją sobie w spokoju, wzajemnej życzliwości i zgodzie, planując urodziny Asparanoiksa - wodza wioski. Tymczasem w Rzymie Cezar ze swoimi senatorami rozgrywają polityczne porachunki. Władca imperium żąda pieniędzy i wojska na kolejne wyprawy, lecz opozycja uważa, że należy najpierw zaprowadzić porządek w krajach już podbitych. Oczywiście chodzi o jedyną wioskę Galów, która ciągle stawia opór „niepokonanym” legionistom. Rzymianie wiedzą, że siłą nie są w stanie ich złamać, dopóki będą oni w posiadaniu magicznego wywaru. Cezar zwołuje więc naradę podczas której, jeden z uczestników proponuje, by do rozbicia solidarności wrogów wykorzystać wichrzycielskie zdolności Tuliusza Destrukcjusza wytrawnego siewca niezgody. Asteriks wraz z przyjaciółmi będzie musiał zmierzyć się z zagrożeniem jakie ich jeszcze nie spotkało. A co z tego wyniknie, trzeba się przekonać samemu sięgając po ten album przygód Galów.

Najnowszy tom przygód zbliża powoli czytelników do końcówki wznowień trzeciej edycji albumów wydawanych przez Egmont. Historia Asteriksa i Obeliksa jak zwykle okraszona jest inteligentnym humorem, stworzonym przez Rene Goscinnego. Oprócz licznych gagów sytuacyjnych i słownych, komiks przekazuje czytelnikom pozytywne wartości jakimi w przypadku tego tomu są relacje międzyludzkie na podstawie zgody i przyjaźni. A przy okazji prezentowane jest to w humorystyczny i barwny sposób.
Jak to zwykle bywa w przygodach Asteriksa i Obeliksa nie zabraknie charakterystycznych postaci. Warto zwrócić uwagę na głównego sprawcę zamieszania czyli Tuliusz Destrukcjusz, który wprowadza zamęt wszędzie tam gdzie się tylko pojawi. Zarówno w senacie, wiosce galów, obozie legionistów czy też na galerze, która go przewozi. Nie zabrakło również mojej ulubionej części, czyli spotkania z piratami. Tym razem w troszeczkę innym wydaniu niż zwykle, co może pozytywnie zaskoczyć czytelnika. Nie zabraknie również nawiązań do różnego rodzaju osób. Tym razem mamy do czynienia z postacią króla Pyrrusa oraz karykaturą włoskiego aktora Lino Ventury, znanego głównie z ról policjantów. Wszyscy bohaterowie ukazują ludzkie słabości i pragnienia wywołane wpływem Destrukcjusza, oczywiście przerysowane i w krzywym zwierciadle.

Wspaniałe rysunki do których przyzwyczaił nas Albert Uderzo są elementem rozpoznawalnym niemal na całym świecie. Czytając komiks uśmiech sam ciśnie się na usta z każdym kolejnym kadrem. Dodatkowo cieszą one oko pieczołowitością i szczegółowością. Karykaturalna forma komiksu jest elementem rozpoznawalnym w kresce Uderzo, a dodatkowo świetnie obrazuje sytuacje z jakimi spotykają się nasi Galowie. Wiadome jest z góry jak potoczy się cała opowieść, Rzymianie przecież zawsze dostają bęcki. Nawet jeżeli w pobliżu nie ma Panoramiksa z magicznym wywarem. Warto również wspomnieć o przedstawieniu bitwy w formie jednostronnicowego kadru wraz z opisem i strzałkami, przypominającymi rozrysowaną taktykę meczu piłkarskiego. Niecodzienny sposób przedstawienia tej sytuacji na długo zapada w pamięci.

Przygody Asteriksa i Obeliksa są najbardziej znanym komiksem w Europie. Rene Goscinny i Albert Uderzo stworzyli niepowtarzalne dzieło, od którego trudno się oderwać. Każda historia to opowieść pełna humoru, zabawy i co najważniejsze można sięgać do niej wielokrotnie, i za każdym razem jest tak samo dobra. W piętnastym tomie doświadczamy wpływu Destrukcjusza, w wiosce, co jest świetnie zobrazowane i nietypowo przedstawione. Prosta historia w genialnej oprawie, tego możemy się spodziewać za każdym razem kiedy mamy do czynienia z przygodami dwóch Galów, chcących spokojnie jeść dziki wraz z nieodłącznym towarzyszem Idefiksem. Dodatkowo najnowsze polskie wydanie, którym uraczył nas Egmont, czaruje jeszcze bardziej swoimi pastelowymi barwami. Czy jeszcze czegoś potrzeba ?

Ocena: 8/10


Egzemplarz recenzencki udostępniony przez Bestiariusz.pl

czwartek, 7 marca 2013

Age of Ultron, Book One

No i jest nareszcie pierwszy zeszyt kolejnego eventu w wydawnictwie Marvel. Tym razem reklamowany jako historia z 616 uniwersum, a nie jakiegoś alternatywnego lub też nie jest to zaburzenie w czasie. Cóż zapowiada się ciekawie zwłaszcza, że Ultron to jeden z ciekawszych przeciwników Avengers. Ostatnio zraziłem się do eventów Marvela po przeczytaniu Fear Itself, czyli magiczne bronie z Asgardu trafiają na ziemię. AoU daje natomiast szansę.

W pierwszym zeszycie autorstwa Brian Michael Bendis, dostajemy jak zwykle więcej pytań niż odpowiedzi. I dobrze bo zeszyt pierwszy ma za zadanie wciągnąć czytelnika, i w moim przypadku się to udało. Jeżeli chodzi o akcję to mamy tu samotnego Hawkeye'a, który ratuje zmasakrowanego Spider-Mana z rąk... nie będę wam zdradzał ale jest to miłe zeskoczenie wprowadzenie tych dwóch panów. Jeżeli chodzi o świat to jest on bardzo ciekawie przedstawiony, widzimy mega zniszczenia jakie dokonał Ultron, w tym wrak Hellcarriera. Wszyscy superbohaterowie się ukrywają i nie ufają sobie nawzajem, jednym słowem Apokalipsa.

Za rysunki odpowiedzialny jest Bryan Hitch i uważam, że odwalił kawał dobrej roboty. Zwłaszcza jeżeli chodzi o bohaterów. Przedstawił ich w zupełnie nowej stylizacji, przynajmniej większość. W pierwszym numerze oprócz wspomnianych wcześniej postaci mamy She-Hulk, Starka (bez zbroi), Invisible Woman, Wolverina, Thinga, Luka Cagea oraz Emme Frost, co ciekaw tym razem bardzo ubraną, ale ta stylizacja mi odpowiada. Warto również przyjrzeć się scenie ataku Ultronów, przesunięcie kadrowe jakie wykonał Hitch jest naprawdę świetnym pomysłem.

Przyszedł czas na kilka słów kończących. Jako, że mamy dopiero pierwszy zeszyt to nie ma co go oceniać, poczekamy na kolejne, lecz warto sięgnąć po tę pozycje. Zwłaszcza, że jak wspominałem ma to być 616 uniwersum, czyli główny nurt Marvela. Jak do tego doszło? Co będzie dalej? Czas pokaże, ja jestem zainteresowany. Polecam nie tylko dla świetnych rysunków, ale również za ciekawe pytania jakie nasuwają się nam po przeczytaniu tego zeszytu.



sobota, 2 marca 2013

Spider-Man, Powrót do domu

Czas na pierwszą recenzje. Co ciekawe nie będzie to Green Lantern jak wiele osób znających mnie mogło by się spodziewać. Zacznę od czegoś co jest początkiem nowej kolekcji wydawanej w Polsce, a zarazem wg mnie troszeczkę strzałem w stopę jeżeli chodzi o wybór pierwszego tomu kolekcji. Chodzi o "Spider-Man: Powrót do domu", oryginalnie The Amazing Spider-Man vol.2 #30-35.

Komiks swoją fabuła ma dodać trochę mistycyzmu do całej serii o pająku, jednak ukazanie Parkera i jego mocy jako totemicznego pająka, jest wg mnie troszeczkę nie przemyślane. Owszem, wielu jego przeciwników ma swoje "odpowiedniki" w zwierzęcej formie (Rihno, Vulture, Puma, Scorpion, itp.), ale pierwiastek mistyczny jak określa to autor komiksu J.M.Straczyński to nie jest odświeżenie serii. Wprowadza pewnego rodzaju mętlik. Według niego dzięki temu główny bohater otrzymuje głębie, ale ta postać przez wszystkie lata pojawiania się na łamach komiksów, czy to serii regularnej czy też w gościnnych występach miała stworzony już profil, który był dobry, pomimo swoich kilku wad. Może i jest to odświeżenie, dzięki któremu nowi czytelnicy siądą do przygód Spider-Mana, lecz dla osób znających więcej historii komiks może okazać się nudny.

Zdecydowanie na plus jest postać Ezekiela, który jest tajemniczy, i nie do końca wiadomo o co mu chodzi, oraz dlaczego tak postępuje. Ciekawa postać dzięki, której miałem przyjemność z czytania tego komiksu. Z ciekawości mam zamiar przeczytać jeszcze kilka komiksów z jego udziałem. Na minus jest natomiast główny przeciwnik czyli Morlun. Przypomina mi on trochę Morgula z DC, duży napakowany złoczyńca, który mało co mówi i jest prawie niezniszczalny. Głód jaki ma na "totemy" jest fajnym pomysłem do wykorzystania z innymi bohaterami Marvela. Z jednej strony postać ciekawa z drugiej zwykły "tank", Spider pomimo swojej siły odbija się od niego jak piłka na ulicy. Niby ukazuje jego bezradność, lecz po takich bęckach jakie dostaje powinien wezwać Avengersów, a nie kombinować samemu :P

Rysunki przykuwają uwagę a to dzięki kresce J. Romita Jr, który odwalił kawał dobrej roboty. typowy komiks Amerykański i to widać. Dynamizm w walkach zachowany, postacie nakreślone bardzo dobrze nie ma się do czego przyczepić. W kwestii rysunków nie mam się do czego przyczepić.

No i małe podsumowanie. Hachette wypuszcza nową kolekcje, marketingowo zaczyna dobrze bo kto nie kocha "Superbohatera z sąsiedztwa", ale historia nie powala na kolana, zwłaszcza, że kilka lat temu ta historia była do kupienia w zeszytach i już wtedy się to nie przyjęło. Z jednej strony cieszy mnie, że ktoś wydaje w Polsce komiksy Marvela, zwłaszcza w takim wydaniu. Twarda okładka z genialnym artem na grzbiecie, ale chyba jestem już trochę za stary na przygody pajęczaka, którego uwielbiałem jako dzieciak. Wolę widzieć jego przygody na łamach innych komiksów i dużych crossoverów.

Ocena: 6/10