Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hachette. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hachette. Pokaż wszystkie posty

środa, 27 maja 2015

Thunderbolts, Wiara w potwory

Trzeba przyznać, że Wielka Kolekcja Komiksów Marvela, to był strzał w dziesiątkę na Polskim rynku. Dzięki temu fani obrazkowych opowieści mogą czytać najważniejsze historie z Domu Pomysłów jakie zostały wydane. Czasami jednak zdarzają się opowieści archaiczne, nudne, niedopracowane lub wyjęte z kontekstu. Niestety to ostatnie stwierdzenie dotyczy pięćdziesiątego siódmego tomu zatytułowanego "Thunderbolts, Wiara w potwory".

Kiedy mieszkańcy Ameryki przestali ufać superbohaterom, ponieważ część z nich stała się według rządu zagrożeniem. W świetle jupiterów staje odnowiona grupa Thunderbolts, złożona ze zreformowanych przestępców, a dowodzona przez Normana Osborna. Teoretycznie uzdrowionego z jego alter ego Zielonego Goblina. Jednak wśród członków drużyny tworzą się konflikty, każdy z nich musi poradzić sobie z problemami związanymi ze swoimi umiejętnościami. Osobno są oni złoczyńcami, którzy walczyli z wieloma popularnymi herosami. Czy Amerykanie są gotowi zaufać grupie kryminalistów, którzy mają za zadanie wyłapać niezarejstrowanych herosów?

Autorem historii jest Warren Ellis, który za sterami Thunderbolts stanął raptem na dwanaście numerów. Wcześniej dla Marvela tworzył takie serie jak Doom 2099 czy Excalibur. Niestety dla osób nie znających Wojny Domowej (Civil War), ten komiks nie jest dobrym tytułem. W całości dotyczy on wydarzeń ze wspomnianej serii i rozgrywa się w jego trakcie. Thunderbolts to drużyna w której spotkamy złoczyńców, udających tych dobrych z planami na pokutę. Drużyna złych pracująca dla rządu za całkiem niezłe wynagrodzenie a to bardzo dobry pomysł, który dobrze się sprawdzał do pewnego czasu. W tej opowieści dostajemy niestety podrzędnych herosów, i średnio lubianych złoczyńców. Co prawda mamy tu Venoma, Moonstone i fenomenalnego Bullseye'a, ale to nie ratuje tego komiksu. Nowy skład, nowy lider w tym zdegradowana Songbird (wiele osób ją kojarzy ale tak naprawdę nie zna), oraz nowe problemy. Każdy jest indywidualistą i nie potrafi działać w drużynie, a na dodatek nie mogą nikogo zabić, gdyż są na celowniku mediów. Ellis dobrze kombinuje. Dialogi są trafne, dosadne i nie brakuje ciętego języka. Świetnie rozpisany został Bullseye, który pełni rolę broni ostatecznej. Jednak pomimo tego brak tu historii, po przeczytaniu odkłada się komiks na półkę i zapomina. Nic tu się nie dzieje. Thunderbolts są wysyłani aby złapać jakiegoś pseudoherosa, wygrywają i tak dalej. Przerywane jest to odprawami lub szaleństwem Osborna. Nic tu się nie dzieje. Jest to tylko wypełniacz do całego dużego wydarzenia jakim jest Wojna Domowa.

Za rysunki odpowiada brazylijski rysownik Mike Deodato Jr. To jest chyba jedyny pozytywny aspekt komiksu. Rysunki są brutalne, pełne akcji a czasami wręcz makabryczne. Walki są dynamiczne, dopracowane i można odnieść wrażenie jakby oglądało się film akcji. Deodato dba o szczegóły i nie zamyka się tylko na małych powierzchniach. Wszystko jest mroczne, ciemne i momentami przytłaczające. O to właśnie powinno chodzić w komiksie o złoczyńcach i potworach.

Thunderbolts: Wiara w potwory to komiks rozczarowujący. Brak fabuły niszczy dobre rysunki, bo ileż można oglądać bezsensownej nawalanki. Kilka dobrze poprowadzonych postaci nie nadrobi całej masy miałkich herosów i złoczyńców. O tej drużynie każdy chyba słyszał, każdy się z nią spotkał w mniejszych bądź większych wydarzeniach w uniwersum Marvela. Może i pierwsze numery za czasów Zemo i Mistrzów Zła były dobre, teraz jednak jest to marny komiks. Zwłaszcza jeżeli ktoś ma za sobą lekturę z Dark Avengers prowadzonymi przez Normana Osborna.

Ocena: 4/10

wtorek, 12 maja 2015

Venom

Wielka Kolekcja Komiksów Marvela cieszy się bardzo dużą popularnością w naszym kraju. Dlatego udało się przedłużyć serie o kolejne numery. I tak dzięki temu w nasze ręce trafia sześćdziesiąty trzeci tom zatytułowany Venom. Kultowy złoczyńca z uniwersum Spider-Mana, którego nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Tym razem jednak w nowej odsłonie, która może zdziwić czytelników.

Weteran wojskowy Eugene "Flash" Thompson dla swojego kraju poświęcił wszystko. Podczas jednej z misji zachował się jak bohater i został ciężko ranny, co zmusiło lekarzy do amputacji obu nóg. Teraz otrzymuje on drugą szanse. Bierze on udział w tajnym eksperymencie o nazwie "Operacja Venom". Połączono go z pozaziemskim symbiontem, który niegdyś należał do Spider-Mana oraz był zarazem jednym z jego najgorszych wrogów. Dzięki połączeniu otrzymał on nowe zdolności i umiejętności, które pragnie wykorzystać w dobrym celu. Jednak jedynie siła woli Thompsona może utrzymać kosmicznego potwora w ryzach i nie wypuścić krwiożerczej bestii na wolność.

Venom, a raczej Agent Venom bo tak powinien brzmieć tytuł tej serii komiksowej to świetne założenie, które niestety nie zostało dobrze przedstawione w pierwszych komiksach. Głównym bohaterem jest Eugene "Flash" Thompson, czyli szkolny prześladowca Parkera, a w dorosłym życiu najlepszy przyjaciel i prezes fanklubu Spider-Mana. Jest on przykuty do wózka inwalidzkiego i właśnie wychodzi z nałogu alkoholowego, dlatego stał się doskonałym kandydatem na nosiciela symbionta. Wewnętrzne zmagania z uzależnieniem, depresją i zobowiązaniami rodzinnymi doskonale współgrały z pomysłem jaki autor Rick Remender chciał przedstawić w swojej wizji. Ciągła walka pomiędzy nosicielem a Venomem to doskonały pomysł, jednak nie przekonuje. Owszem Thompson ma 48 godziny na każdą ze swoich misji, bierze środki uspokajające aby panować nad symbiontem ale nie odczuwamy tego co planował autor. Mieliśmy otrzymać komiks w stylu agenta 007 w świecie Marvela, więc apetyt był duży. Niestety tak naprawdę brak tu agenta. Venom działa po jasnej stronie mocy, walczy ze swoim wewnętrznym demonem, ale to już w komiksach było. Przypomina to trochę zmagania Bannera z Hulkiem, bestia i profesor, tu mamy bestie i weterana. Inne profesje ale wewnętrzna walka jest ta sama. Oczywiście nie było by Venoma bez Spidera, tak więc i ten znany bohater musiał się pojawić, i trzeba przyznać, że ten wątek był jednym z lepszych w całej opowieści. Na dobrym poziomie jest również narracja, która jest poprowadzona z strony Flasha Thompsona, jednak nie ratuje to fabularnie komiksu.

Za rysunki w tej opowieści w głównej mierze odpowiada Tony Moore i trzeba przyznać że jest to interesujący rysownik. Jego prace to głównie okładki różnych komiksów i w tym tak naprawdę się specjalizował. W tej opowieści świetnie wykorzystał swój styl pełny czarnego humoru, który znakomicie wpasował się w koszmarnie zakręcony świat Venoma. Nie boi się tworzyć kadrów pełnych mrocznych kolorów i ciemnego otoczenia. Każdy z jego rysunków jest bardzo naturalny pod względem dynamiki i bardzo rzeczywisty. Równie dobrze można by było wykorzystać te prace do stworzenia filmu.

Pierwsze pięć zeszytów cyklu Venom niestety rozczarowują. Poza pomysłem nic tutaj nie ma. Cała opowieść jest ratowana jedynie poprzez rysunki, ale nawet najlepsze prace nie uratują słabego scenariusza. Czuję się bardzo oszukany tą nową wizją na kultowego poniekąd Venoma. Owszem, można go przeciągnąć na stronę dobra, ale ta próba jest nieudolna. Konflikt z nosicielem jest interesujący, ale nudzi się po dwóch zeszytach gdzie okazuje się, że nieprzekraczalne 48 godzin nic nie znaczą, tak samo jak ładunek wybuchowy, który ma w razie czego zabić nosiciela i symbionta. Zdecydowanie komiks nie jest godny polecenia, chyba że ktoś planuje mieć szerszy obraz tego bohatera przed czytanie Spider Island.

Ocena: 4/10

 


piątek, 8 maja 2015

Fantastyczna Czwórka: Koniec

Wielka Kolekcja Komiksów Marvela wydawana przez Hachette to teoretycznie wyselekcjonowane najlepsze komiksy wszech czasów. Trafiają się tutaj świetne pozycje jak i nie wiedzieć czemu bardzo złe. Na szczęście pięćdziesiąty drugi tom należy do tych pierwszych. Co ciekawe nie jest to opowieść z głównego uniwersum, ale alternatywna rzeczywistość przesunięta o kilkanaście lat do przodu. Co w nim takiego dobrego? Mam nadzieję, że przekonacie się czytając ową recenzje.

W odległej przyszłości członkowie pierwszej super rodziny Marvela są uwielbiani za przeniesienie ludzkości w nową złotą erę. Cały układ słoneczny został skolonizowany i jest chroniony przed najeźdźcami z zewnątrz. Bohaterska drużyna wiele lat wcześniej została rozwiązana, a jej członkowie ruszyli własnymi ścieżkami. Kiedy jednak tajemniczy łotr z przeszłości grozi zniszczeniem wszystkiego co starała się stworzyć przez te wszystkie lata Fantastyczna Czwórka, bohaterowie muszą się po raz kolejny zjednoczyć. W grę wchodzi nie tylko bezpieczeństwo i dobro własnej rodziny, ale również całej galaktyki.

Alan Davis podjął się bardzo ciekawego zadania gdyż odpowiada zarówno za scenariusz jak i rysunki. Z jednej strony jest to bardzo dobry zabieg, gdyż mógł w pełni przelać na papier swoją wizję związaną z Fantastyczną Czwórką. Historie w alternatywnym uniwersum zawsze przykuwają uwagę fanów i przeważnie są to dobre opowieści. Tak też jest i w tym przypadku. Davis rzuca nas do przyszłości, gdzie pierwsza rodzina Marvela nie jest już rodziną. Każdy z jej członków prowadzi osobne życie i ma swoje problemy. Autor świetnie wykorzystuje każdą z postaci, wyciągając ich najważniejsze cechy na pierwszy plan. I tak u Thinga najważniejsza jest rodzina i jej bezpieczeństwo, u Pochodni bycie bohaterem i zwalczanie złoczyńców itd. Dostaniemy tu pełną paletę antagonistów z jakimi musiała się zmierzyć Fantastyczna Czwórka. Nie zabraknie Dr. Dooma, Inhumans, Mole Mana oraz wielu innych stworzonych przes Lee i Kirby'ego, a wszystko to mieści się w sześciu zeszytach. Nie zabraknie akcji i dynamicznych widowiskowych kadrów walk. Jako, że jest to alternatywne uniwersum autor mógł sobie pozwolić na zmiany w wyglądach bohaterów, co chyba jest najciekawsze w przypadku Avengersów. Scenariusz jest napisany dobrze i nie nudzi czytelnika, a wręcz przeciwnie siadamy i pochłaniamy komiks w całości za jednym zamachem.

Alan Davis to ceniony aktor, który pomysły przelewane na papier trafiają w gusta fanów jak i nowych czytelników. Potrafi szanować klasyczny styl innych twórców i przekonwertować go przez siebie tworząc coś unikatowego. Fantastyczna Czwórka: Koniec to bardzo dobra miniseria, która spodoba się nawet osobą, które nie przepadają za F4.

Ocena: 7/10




sobota, 24 stycznia 2015

Tajna Inwazja

Pięćdziesiąty piąty tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela to kolejny duże i ważne wydarzenie w uniwersum superbohaterów domu pomysłów. Po raz kolejny za scenariusz odpowiada Brian Michael Bendis, który za każdym razem stawia poprzeczkę coraz wyżej a jego historie są planowane dużo, dużo wcześniej zanim poznamy finałową serie.

Przedstawiciele rasy zmiennokształtnych Skrulli, która została wprowadzona do uniwersum komiksowego w drugim numerze Fantastycznej Czwórki w roku 1962, potajemnie przeniknęła do wszystkich istniejących obecnie grup ziemskich superbohaterów. Ich cel wydaje się bardzo prosty. Mają oni zamiar dokonać inwazji na pełną skale. Wykorzystują oni kompletny brak zaufania wobec poszczególnych superbohaterów, który jest wynikiem Wojny Domowej. Najpotężniejsi herosi muszą odłożyć na bok swoje animozje i zjednoczyć się przeciw najeźdźcom aby ocalić Ziemie i powstrzymać globalny atak Skrulli. Niestety nie wiedzą komu mogą ufać, a komu nie, ponieważ, każdy przyjaciel może się okazać wrogiem.

Punktem wyjścia dla Tajnej Inwazji był wydany rok wcześniej 31 zeszyt serii New Avengers w którym dowiadujemy się, że Elektra (przywódczyni Dłoni) nie jest tym za kogo wszyscy ją uważali. Okazuje się, że to Skrull podszywający się pod grecką zabójczynię. Od tego czasu wielu scenarzystów starało się przemycać pewnego rodzaju aluzje oraz smaczki zapowiadające to co ma nastąpić. Punktem przełomowym okazały się jednak wypowiedzi szefostwa wydawnictwa, którzy potwierdzili, że Elektra to nie jedyna bohaterka, która została podmieniona przez najeźdźców. Jak się okazuje Bendis to sprytna bestia, która jak zawodowy szachista planuje swoje ruchy z dużym wyprzedzeniem. Przygotowania okazały się bardzo skomplikowane i długotrwałe. Zaowocowały jednak bardzo dobrą historią i wydarzeniem, które po konsekwencjach wywołanych Wojną Domową postawiło ten komiks na piedestale oraz stał się obowiązkową pozycją, każdego fana komiksów Marvela. Cała intryga jest bardzo dobrze przemyślana i wielokrotnie zaskoczy czytelnika zwrotami akcji. Pojawienie się podwójnych superbohaterów tworzy bardzo ciekawe sytuacje, które na pierwszy rzut oka wydają się ciężkie do rozwiązania. Dodatkowo Bendis wykorzystuje w komiksie nie tylko głównych bohaterów zrzeszonych pod szyldem Avengers, ale również zbiera w wir akcji Thunderbolts, Young Avengers i wiele innych drużyn, dzięki czemu prezentuje się nam ponad setka różnych herosów i przestępców z uniwersum Marvela. Niestety sama główna seria zaprezentowana w wydaniu zbiorczym to dopiero wierzchołek góry lodowej. Jak to bywa w przypadku dużych wydarzeń cała historia zawsze jest uzupełniana dodatkowymi komiksami i pełen obraz otrzymujemy dopiero po przeczytaniu dodatkowych komiksów. Tak też jest i w tym przypadku. Niestety osoby, które nie znają poprzednich wydarzeń (zwłaszcza Wojny Domowej - Civil War), mogą się troszeczkę zgubić i być zaskoczone widokiem walki Avengers vs. Avengers. Dodatkowo czytając samą historie czytelnik, może odnieść wrażenie, że ma do czynienia tylko i wyłącznie z dużą bijatyką pomiędzy herosami. Tak to niestety bywa, kiedy nie mamy pełnego obrazu wydarzenia. Siłą napędową całego komiksu jest intryga Skrulli, którzy sieją zamęt wśród herosów. Nie wiadomo komu można ufać, a komu nie.

Rysunki Leinila Francisa Yu są wyjątkowe i wysublimowane. Można to zauważyć zwłaszcza w epickiej finałowej walce rozgrywanej w Central Parku. Na widok panoramicznych scen walki czytelnikowi może opaść szczęka, a oko będzie analizować każdy szczegół. Yu może się szczycić tym, że jest jednym z bardziej rozpoznawalnych artystów w branży. Miał on swoje przygody zarówno w Entity Comics oraz DC, jednak na stałe zagościł w Marvelu. Jego złożone i pełne szczegółów ilustracje cieszą oko a sceny walki zapierają dech w piersiach.

Tajna Inwazja to naprawdę bardzo dobry komiks zarówno pod względem fabularnym jak i rysunkowym. Niestety wymaga on sporej wiedzy o uniwersum i wcześniejszych wydarzenia. Nowy czytelnik, może się zgubić i nie rozumieć pewnych kwestii. Jest jednak szansa, że zmusi go to do sięgnięcia po inne tytuły i nadrobienia zaległości. W tym komiksie Brian Michael Bendis pokazuje po raz kolejny dlaczego jest jednym z najlepszych scenarzystów w Marvelu. Wydanie zbiorcze jak zwykle stoi na wysokim poziomie. Niestety tym razem otrzymujemy małą bardzo małą ilość dodatków. Zamiast alternatywnych okładek, można było umieścić informacje rozszerzające wiedzę o inwazji Skrulli na Ziemię. To chyba jedyny minus, który tak naprawdę nie odnosi się historii lecz do wydania. Komu możecie ufać ? O tym musicie się przekonać sami.

Ocena: 9/10



piątek, 21 listopada 2014

Wielka Wojna Hulka

Pięćdziesiąty pierwszy tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela to kontynuacja trylogii o szmaragdowym herosie. Pierwsza część zatytułowana "Planeta Hulka" została wydana w ramach tej samej kolekcji i podzielona na dwie części. Akcja tego komiksu rozgrywa się po wydarzeniach związanych z "Civil War" i nikogo nie dziwi Tony Stark na miejscu dyrektora S.H.I.E.L.D oraz podział superbohaterów na frakcje. Jednak czy są oni w stanie odłożyć na bok swoje różnice zdań i zjednoczyć się przeciwko nadciągającemu zielonemu kataklizmowi? Czy Ziemia jest na to gotowa?

Iluminaci to grupa składająca się z najpotężniejszych ziemskich superbohaterów. Uznali oni, że Hulk stanowi zbyt duże zagrożenie dla naszej planety i nie sposób jest go kontrolować. Doprowadzili tym samym do sytuacji w której zielonoskóry heros zostaje wysłany w kosmos. Trafia na planetę Sakaar, gdzie staje się gladiatorem i musi walczyć o życie. Pokonuje on tyrana zasiadającego na tronie i sprowadza pokój na planecie. Wszystko wydaje się być dobrze, aż do nieoczekiwanego wybuchu wahadłowca którym przybył na planetę. Oprócz tysięcy mieszkańców ginie również żona i nienarodzone dziecko Hulka. Teraz pełen gniewu powraca na Ziemię, by zemścić się na sprawcach tego zdarzenia. Działającemu w niewyobrażalnym gniewie goliatowi towarzyszy Przymierze wojowników z planety Sakaar, którzy pomogli mu w obaleniu czerwonego króla i stali się jego braćmi. Czy Iluminaci przeżyją to starcie ?

Głównym założeniem fabuły jest powrót do domu. Co ważniejsze Hulk się zmienił. Jest mądrzejszy, dużo silniejszy i zdeterminowany. Niewiele w nim pozostało z poprzedniego bohatera. Napędzany wściekłością, gniewem i rządzą zemsty pragnie aby jego oprawcy doświadczyli i poczuli to samo co on. Wielkie cierpienie i utrata tych, których kochał. W komiksie mamy dużo odniesień sytuacyjnych do "Planet Hulk", dzięki czemu komiks dużo zyskuje. Nasuwa się na myśl przysłowie "Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie". Przez pięć zeszytów otrzymujemy jedną wielką nawalankę, z różnymi przeciwnikami dużego kalibru. Zaczynając od Black Bolta, Thinga a na Sentrym skończywszy. Przez większość czasu możemy się delektować kadrami walk w Hulk przebija się pięściami przez kolejnych przeciwników. Cała rozpacz, która kieruje zielonym herosem spada na drugi plan i niknie w gąszczu ciosów. W żaden sposób nie wpływa to negatywnie na odbiór komiksu. Czyta się go przyjemnie, ponieważ historie z zielonym gigantem przyzwyczaiły nas do masowego zniszczenia i ciągłej walki. Tym razem jest jednak zaplecze z większą całością, którą Greg Pak przygotowywał wiele lat wcześniej. Trzeba przyznać, że wyszło mu to całkiem zgrabnie.

Rysunkami w środkowym tomie trylogii zajął się John Romita Jr. który znany jest czytelnikom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Jego prace podzieliły fanów na dwa obozy i budzi skrajne emocje. Tych co uważają go za dobrego i kreatywnego rysownika. Oraz na tych, którzy starają się omijać komiksy z jego pracami szerokim łukiem. Niestety tych drugich jest więcej. Romita Jr. rysuje w specyficzny sposób. Jego bohaterowie posiadają szerokie twarze, a kobiece bohaterki charakteryzują się niezmiennie jedną i tą samą twarzą. W takim rozrachunku Hulk wygląda dość dziwnie. Niemożna jednak kwestionować tego, że miał on wpływ na wiele serii i ważnych wydarzeń w wydawnictwie Marvel. Szkoda że duet C.Pagulayan i A.Lopresti z pierwszego tomu "Planet Hulk" nie zostali zatrudnieni do kontynuowania opowieści.

Pomimo kilku wad które ma "Wielka Wojna Hulka" to pozycja bardzo dobra. Może nie pokazuje nam całego ogromu wydarzenia jakim jest inwazja zielonej szramy na Ziemię gdyż trzeba by było przeczytać kilka tie-inów, gdyż po ich lekturze historia nabiera rumieńców. Podobna sytuacja miała miejsce w stosunku do "Civil War". Tam również główny komiks nie ukazywał nam wszystkiego co działo się z bohaterami. Niestety taki urok ważnych "eventów" w uniwersum Marvela. Ważne jest jednak to, że zachęca to do sięgnięcia po dodatkowe numery różnych serii. "Wielka Wojna Hulka" to obowiązkowa historia dla fanów rozwałki, która kończy pewien etap w życiu zielonego giganta.

Ocena: 9/10




środa, 13 sierpnia 2014

Fantastyczna Czwórka, Niepojęte

Przygody pierwszej rodziny superbohaterów Marvela, możemy przeczytać w 37 tomie Wielkiej Kolekcji komiksów Marvela wydawanych w Polsce przez Hachette. Chociaż wiele osób podchodzi z dystansem do tego tytułu jak i do samych głównych bohaterów trzeba przyznać, że cała opowieść, a zwłaszcza jej pierwsza część to komiks na dobrym poziomie. Dlaczego warto po niego sięgnąć przekonacie się już za chwilę.

Fantastyczna Czwórka od ponad 50 lat podróżuje w czasie i przestrzeni, boryka się z problemami w tym i innych uniwersach. Wielokrotnie spotyka na swojej drodze złoczyńców, samozwańczych władców czy też alternatywne wersje swoich przyjaciół i rodziny. Wszystko to urozmaica najnowsza technologia i wynalazki tworzone przez Reed'a bardziej znanego jako Mr. Fantastic, jednak to nie jest najważniejszy element komiksu. Coś co go wyróżnia spośród innych tytułów z domu pomysłów jest "Rodzina", ponieważ to ona jest kluczem do sukcesu serii i tytułu. Tym razem powraca główny antagonista drużyny, władca Latverii - Doktor Doom. Od lat planował zawładnąć światem, jednak za każdym razem plany krzyżowała mu Fantastyczna Czwórka. Ponieważ podczas starć niejednokrotnie zawodziła technologia Doom postanowił sięgnąć do swoich korzeni i posłużyć się czarną magią. 

Udana opowieść o Fantastycznej Czwórce to połączenie przygody fantastycznonaukowej z operą mydlaną. Te dwa skrajne gatunki w bardzo łatwo jest przegiąć w jedną ze stron. Mark Waid i Mike Wieringo bardzo dobrze pokazują, jak można balansować pomiędzy tymi dwoma gatunkami. Scenariusz jest dobrze napisany i wciąga czytelnika. Mamy to przedstawione zarówno problemy F4 z ich codziennym życiem jak i Dooma, który postanawia wrócić do swoich korzeni i spróbować czegoś nowego, zapomnianego przez tyle lat. Mark Waid potrafi wyważyć napięcie i zostawić czytelnika ze szczęką na podłodze na koniec zeszytu. Genialnym pomysłem było wprowadzenie elementów mistycznych i "bariery umysłowej" jaką musi pokonać Mr. Fantastic aby ocalić swoją rodzinę. Niestety widać, że to właśnie on jest główną postacią tej opowieści i to on wydaje się najciekawszy w całym tomie. Nawet Ben, który można nazwać "swój chłop", niezbyt jest tu wyeksponowany. A szkoda, gdyż czytając komiksy z cyklu F4 to właśnie niebieskooki ulubienice ciotki Petuni jest zarówno spoiwem, komikiem i sercem drużyny. I tu również pojawia się problem. Jak już wcześniej wspomniałem, cały tom jest nastawiony na Reeda, i brak w nim całej drużyny. Zeszyty do tego albumy były rysowane przez dwóch autorów. Co ciekawe prezentują oni bardzo podobny styl, dzięki czemu nie ma zgrzytu kiedy przechodzimy do kolejnych zeszytów z innymi rysunkami. Trudno jest jednak nie zauważyć zdecydowanie większego doświadczenia i kunsztu Mikea Wieringo nad Casey Jonesem. Obaj panowie dają jednak plamę w rysowanie Sue i jej dzieci. Jedynym bohaterem, który wygląda dobrze w obu przypadkach to Thing. Cóż tak naprawdę to trzeba mieć talent, aby tę postać źle narysować. Wielka szkoda, że rysunki na okładce są zdecydowanie lepsze i ciekawsze niż te w środku.

Niestety 37 tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela wypada bardzo średnio. Dość ciekawie zapowiadająca się historia ze słabymi rysunkami nie wciąga tak bardzo jak powinna. Plusem są natomiast dodatki ponieważ mamy ich aż 13 stron. Tym razem wydawnictwo oprócz wypowiedzi scenarzysty dodało drzewo genealogiczne Richardsow, przedstawiło alternatywne drużyny oraz początki Dr. Dooma. Dzięki temu album jest naprawdę spory bo liczy sobie 196 stron. Pomimo wszystkich minusów warto sięgnąć po ten album i zapoznać się z dobrze zapowiadającą się historią, która ma swoją kontynuację w 41 tomie WKKM.


Ocena: 5/10


czwartek, 3 kwietnia 2014

She-Hulk, Samotna zielona kobieta

Nareszcie w kioskach i salonach prasowych można nabyć 34 tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Jest to numer wyjątkowy ponieważ główna postać jest mało znana czytelnikom w naszym kraju. Osobiście bardzo czekałem na ten tom, ze względu na to, że She-Hulk jest rewelacyjnie przedstawiana na łamach Avengers, F4 czy innych drużynowych tytułów. Jak wypada solowy występ kuzynki Bannera? Niestety nie za dobrze, a dlaczego to przekonacie się już za chwilę.

"Samotna zielona kobieta" to pierwsze sześć zeszytów przygód She-Hulk w nowej odsłonie. Wydanie zbiorcze to początek nowego rozdziału w jej życiu ponieważ zostaje ona wyrzucona z rezydencji Avengers oraz z obecnej pracy. Jednak młoda adwokatka się nie poddaje i stawia czoła prawdziwemu wyzwaniu. Trafia do wymarzonej kancelarii Goodman, Lieber, Kurtzberg & Holliway. Jak się szybko okazuje nie jest to zwykła kancelaria. Po pierwsze zajmuje się ona sprawami superbohaterów i superzłoczyńców, a na domiar tego w kancelarii ma być zatrudniona Jennifer Walters a nie szalona imprezowiczka She-Hulk. Pierwsze trzy sprawy przedstawione w komiksie to humorystyczne opowieści w których spotkamy zarówno znanych nam bohaterów z uniwersum Marvel jak i zupełnie nowych. Mamy tu sprawę Danger Mana - zwykłego pracownika, który wpada do radioaktywnego zbiornika, Spider-Man vs. J. J. Jameson - jest to chyba najzabawniejsza ze wszystkich opowieści, oraz tajemnicza śmierć w której będzie zeznawał duch. Trzeba przyznać, że każda ze spraw to osobna opowieść zasadniczo nie wpływająca na poprzednie. Dzięki temu tworzą zamkniętą całość.

Za scenariusz odpowiada Dan Slott, który trzeba przyznać świetnie bawi się konwencją humorystycznego spojrzenia na świat superbohaterów. Zadbał on również aby komiks był przystępny dla nowego czytelnika. Warto również zaznaczyć, że akcja nie rozgrywa się tylko i wyłącznie sali sądowej, ale nie uświadczymy tu również zmasowanej nawalanki jaką można spotkać w historiach pierwszego zielonego giganta w uniwersum Marvel. Głównie skupia się on na codziennych perypetiach Jennifer związanych z przeprowadzką, randkami czy imprezami. Ciekawym aspektem jest wykorzystanie komiksów Marvela jako dowodów w sprawach sądowych. Oczywiście jest to puszczenie oka w stronę czytelnika, oraz jedna z nielicznych serii gdzie bohaterowie mają świadomość tego, że ich perypetie są ilustrowane. Scenariusz został zilustrowany przez Paula Pelletiera oraz Juana Bobillo. Obaj panowie prezentują dość realistyczny styl rysowania, dobrze komponują kadry i nie skupiają się aż tak bardzo na szczegółach. Bobillo jednak pozwala sobie na pewne odchylenia i jego ilustracje bardziej przypominają serial animowany niż komiks. Dzięki temu lepiej się one komponują ze scenariuszem. Nie znaczy to, że Paul Pelletier źle rysuje. Po prostu jego rysunki w tym zestawieniu są poprawne. Warto również wspomnieć o okładkach poszczególnych zeszytów, które świetnie prezentują główną bohaterkę cyklu.

Niestety pomimo ciekawych rysunków i niby ciekawego scenariusza komiks nie zachwyca. Osobiście rozczarowałem się czytając go. Liczyłem bardziej na Jennifer z przygód Avengers czy F4. Niemniej nowa odsłona jest ciekawa, lecz nie wciąga tak bardzo jak inne serie z kuzynką Bannera. Owszem mamy tu dużo humoru zarówno słownego jak i sytuacyjnego, jednak to za mało. Zdecydowanie jest to komiks rozrywkowy, który może trafić w gust, lub też nie. Pomimo, że She-Hulk to typowa postać drugoplanowa, której solowe przygody nie wpływają na główny nurt uniwersum Marvel, jednak warto przynajmniej zapoznać się z małym skrawkiem jej przygód.

Ocena: 4/10


niedziela, 23 marca 2014

Ultimates: Superludzie

Wydawnictwo Hachette w dwudziestym czwartym tomie kolekcji poświęconej najciekawszym i najlepszym komiksom z uniwersum Marvela prezentuje nam coś, co jest obowiązkową pozycją dla każdego czytelnika komiksowego. Mowa tu oczywiście o Ultimates: Superludzie. Autor Mark Millar proponuje nam zdecydowanie nowy wizerunek jeżeli chodzi o flagową drużynę superbohaterów. Pierwsze sześć zeszytów umieszczonych w wydaniu zbiorczym świetnie prezentuje uniwersum Ultimates oraz ukazuje jaką drogę obierze ta historia.

Na samym początku opowieści zostajemy przeniesieni do 1945 roku gdzie śledzimy losy Kapitana Ameryki, który ma poświęca swoje życie niszcząc nazistowską superbroń skierowaną w samo serce Waszyngtonu. Następnie podążamy śladami Tonego Starka i jego wizyty w Himalajach, aby wreszcie trafić do roku 2002 i wraz z Bannerem i Furym oglądać zniszczenia jaki wyrządził Hulk w Nowym Jorku. To właśnie tutaj dyrektor Shield będzie kompletował swoją drużynę superludzi sponsorowaną przez rząd i w tym mieście stoczą oni swój pierwszy poważny bój. W pierwszy skład wejdą Kapitan Ameryka, Iron Man, Giant Man oraz Wasp. Nie zabraknie oczywiście nordyckiego boga Thora, tym razem w nieco innym dość specyficznym wydaniu.

 Ultimates to typowy komiks rozrywkowy. Nie stara się być dziełem ambitnym, dzięki czemu jest tak dobry. Rysunki Bryana Hitcha to klasa sama w sobie. Odnosi się wrażenie, że zamiast czytać komiks oglądamy film. Pełne dynamiki rysunki w scenach walk mogłyby spokojnie być samowystarczalnymi artami. Realistyczna kreska oraz ładne kadry wprowadzają świeżość i ciekawy klimat. Hitch nie oszczędza w szczegółach, rewelacyjnie odświeżył wygląd bohaterów na miarę XXI wieku dodając im odrobiny epickości. Warto przy okazji zwrócić uwagę na postać Furego, który przypomina Samuela L. Jaksona, a komiks ukazał się na rynku zanim powstało filmowe uniwersum Marvela. Świetne rysunki to nie wszystko, bo oprócz operatora w tym hollywodzkim przedsięwzięciu potrzebny jest reżyser i scenarzysta, a w tym przypadku jest to Mark Millar. Scenariusz stoi na bardzo wysokim poziomie, bohaterowie są prawdziwi i przekonujący. Autor postarał się o to aby byli oni uwspółcześnieni. Przykładem może być spotkanie z prezydentem Bushem, czy rozmowa o ekranizacji filmowej przygód drużyny. I tu natrafiamy na ciekawostkę, Fury wymienia Samuela L. Jaksona jako aktora mogącego zagrać jego postać (Millar trafia idealnie). Wszystko to uzupełniają bardzo dobre dialogi z duża dozą humoru. Warto również zaznaczyć, że komiks przedstawia bohaterów dla starszych czytelników. Natrafimy tu na dwuznaczne sytuacje oraz wulgarny język.

Nowa wizja mścicieli to rozrywka w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie zabraknie również spokojniejszych sytuacji gdzie będzie można poznać naszych nowych/starych bohaterów. Cała historia tworzy spójną całość i nie sposób się nudzić. Jest to jeden z najlepszych komiksów ostatnich lat i warto po niego sięgnąć. Będą nim zachwyceni zarówno nowi jak i starzy czytelnicy, a nowe uniwersum Ultimates to czysta karta, którą trzeba zapełnić, co wyśmienicie robi Mark Millar.

Ocena: 10/10


niedziela, 9 lutego 2014

Hulk, Planeta Hulk (tom I)

Jest wielki, silny, zielony i wiecznie wściekły. Tak można szybko scharakteryzować jednego z najstarszych bohaterów wydawnictwa Marvel. Oczywiście chodzi o Hulka, który powstał za sprawą Stana Lee oraz Jacka Kirbyego i panoszy się po tym (i innych) świecie już od 1962 roku. Jak każdy bohater miał on dobre i złe momenty w swojej karierze. Nikt jednak nie zapomni dwóch, chyba najważniejszych wydarzeń na łamach serii The Incredible Hulk, a chodzi oczywiście o Planet Hulk i World War Hulk. W Polsce dzięki wydawanej przez Hachette Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela z 23 mogliśmy otrzymać pierwszą część Planet Hulk.

Tajne stowarzyszenie o nazwie Illuminati, w skład którego wchodzą miedzy innymi Mr.Fantastic, Tony Stark, Namor, Black Bolt czy Doctor Strange, podejmują decyzję aby wysłać Hulka na planetę na, której będzie całkowicie sam. Tym samym uważając, że działają oni w słusznej sprawie wybierają spokojną, niezamieszkała planetę. Jednak jak to zwykle bywa plan zawodzi i zielony olbrzym trafia na tunel nadprzestrzenny dzięki któremu jego kapsuła trafia na planetę Sakaar. Rządzi nią Czerwony Król a główną rozrywką mieszkańców są walki gladiatorów. Jak się szybko okazuje nasz zielony bohater nie jest już najsilniejszym gościem na podwórku. Musi on stawić czoła arenie, na której wszystko może się zdarzyć. Niechcący staje się bohaterem wszystkich uciśnionych i nazwany Synem Sakaaru, zbawcą, którego przybycie przewidziały proroctwa. 

Fabuła komiksu przypomina bardzo przygody Spartakusa, tylko w kosmicznym wydaniu. Jest to dobre ponieważ dostajemy ciekawe zestawienie osobników z różnych planet z uniwersum Marvel, którzy muszą współpracować z Hulkiem. Tak naprawdę historia nie jest odkrywcza, ponieważ Hulk przez początkową cześć komiksu "przebija się" przez rzesze obcych na arenie i nie tylko na niej. Ciekawym założeniem jest wysłanie Hulka w kosmos, aby znalazł spokojne miejsce dla siebie. Okazuje się jednak inaczej, nie znajduje on samotności ale całkiem nowy świat, który autor stworzył od początku. Miał on na to przyzwolenie wydawnictwa, i trzeba przyznać, że zrobił to świetnie. Niektórzy mogą twierdzić o trywialności historii jednak, kosmiczne wydanie gladiatorów to nie wszystko. Jest to początek dużo większego wydarzenia związanego z zielonym gigantem. Warto również zaznaczyć, że nie doświadczymy tu bezmózgiego berserkera. Motyw inteligentnego Hulka powraca niczym bumerang od wielu lat. Dzięki temu autorzy starają się nie popaść w monotonię. Wielokrotnie próbowano również eksperymentować z szarym Hulkiem lub rozdzieleniem osobowości Bannera i zielonego giganta. W 1982 roku Bill Mantlo zaryzykował i pozwolił Bannerowi na zmianę w dowolnym momencie i zachowanie swojej świadomości. Dzięki temu uzyskał amnestie u prezydenta USA i zorganizowano na jego cześć paradę. Jak widać nie jest to pomysł odkrywczy ale można powiedzieć, że wtórny. Głównym motorem napędowym Hulka jest uzyskanie "spokoju". Tak naprawdę nie chce być bohaterem czy zbawcą, chce tylko zostać sam i zająć się swoimi sprawami. Wir wydarzeń prowadzi jednak do zupełnie innych sytuacji.

Rysunki stworzone przez Carlo Pagulayana to istna finezja. Zwłaszcza w scenach walk, w których nie brakuje dynamiki oraz emocji bohaterów. Warto wspomnieć, że pojawia się również Silver Surfer, który stanie na przeciw zielonemu gigantowi. Rysownik nie boi się korzystać z dużych kadrów czy tworzenia ilustracji na 2/3 strony. Dzięki temu możemy utrzymuje on ciągłość akcji i może przedstawić bohaterów w pełnej klasie. Jest to związane z tym, że Pagulayan przez długi czas zajmował się rysowaniem okładek co jest widoczne w jego pracach.

Wiele osób wciąż postrzega Hulka przez pryzmat dawnych lat i pierwszych opowieści z jego przygodami. Kojarzy się on niewątpliwie z gigantem w podartych fioletowych spodniach wykrzykującego "Hulk Smash!". Od tego czasu wiele się zmieniło. Nabrał on ogłady a komiksy z jego udziałem przyciągają nową rzeszę fanów. Dwudziesty trzeci tom kolekcji świetnie prezentuje nowe oblicze wiecznie wkurzonego bohatera Marvela, a zarazem otwiera furtkę do dalszych jego przygód.


Ocena: 9/10


niedziela, 13 października 2013

Kapitan Ameryka, Nowy Początek

Po serii ataków terrorystycznych z 11 września 2001 roku Stany Zjednoczone muszą znaleźć sposób na powstrzymanie kolejnych zamachów. Kraj potrzebuje symbolu na przykładzie, którego szary obywatel będzie mógł się wzorować. Kogoś, kto stanie do walki w imię sprawiedliwości. Tym człowiekiem jest Steve Rogers aka. Kapitan Ameryka. Czy jego supermoce i niezłomny duch wystarczą aby pokonać widmo terroru?

Dziewiętnasty tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvel wydawanych przez Hachette, to specyficzna pozycja jeżeli chodzi o komiksy związane z symbolem wolności. Na duet John Ney Rieber i John Cassaday spadła duża odpowiedzialność aby stworzyć nowy run aby nie był on patetyczny oraz napompowany amerykańską propagandom. Wydanie zbiorcze zawiera sześć zeszytów, wydanych oryginalnie w 2002 roku. Cała seria Vol. 4 liczyła sobie 32 zeszyty.

Nowy początek okazał się dość kontrowersyjną pozycją dla fanów kapitana, zwłaszcza w zestawieniu z poprzednimi historiami. Jedni chwalili w jaki sposób Rogers okazuje odwagę, a inni uważali za komiks zbyt polityczny. Fabułę, można określić mianem "atak terrorystyczny", i mówi nam to wszystko o komiksie. Mamy złych terrorystów, którzy za wszelka cenę, chcą udowodnić, dlaczego USA to największe zło tego świata. Na ich drodze staje śmiertelnie poważne uosobienie amerykańskiego snu czyli Steve Rogers. Dodatkowo, z każdą akcją odkrywa on spisek, który jest wymierzony w amerykańską armię, dzięki nowoczesnym nieśmiertelnikom. Pomysł może nie jest zbyt dobry, jednak jego wykonanie również nie stoi na wysokim poziomie. Tak można pokrótce streścić całą fabułę, która niestety pomimo zapewnień autorów jest patetyczna i propagandowa. Sięgając po komiksy z kapitanem, można być przygotowanym na coś takiego, lecz nie tak w silnej dawce. Po lekturze przychodzi nam na myśl iż amerykanie to dumny i zadufany w sobie naród. O ile w latach 80 i 90, superbohater z flagą na piersiach mógł rozwiązywać takie problemy to w pewien sposób było to zabawne, teraz otrzymujemy poniekąd to sam tylko na poważnie.


Rysunki Johna Cassadaya stoją na bardzo wysokim poziomie i gdyby nie on i jego oprawa graficzna komiks byłby naprawdę tragiczny. Nie uświadczymy tu typowego rysunku z duża ilością detali. Rozstawienie kadrów i kolory nadają charakter powieści obrazkowej a nie komiksu akcji, do którego przyzwyczaiło nas wydawnictwo Marvel. Brak intensywnych kolorów prowadzi troszeczkę do spłaszczenia obrazu, dzięki czemu nie uświadczymy efektu przestrzeni i głębi. Warto również wspomnieć o okładkach, które są fenomenalne. Stylizowane na plakaty propagandowe są chyba największym atutem komiksu. Każdy fan komiksu mając możliwość powieszenia sobie takiej okładki w formie plakatu nie odmówiłby.

 Niestety "Nowy Początek" to komiks, który raczej nie przypadnie do gustu ani starszemu, ani młodszemu czytelnikowi. Zbyt duży patos, nawet jak na Kapitana Amerykę zabija ten komiks. Słabe dialogi jak i narracja dokładają niestety kolejną cegiełkę na szalę negatywów. Jedyne plusy tej historii to wspomniane okładki oraz rysunki w pierwszym rozdziale opowieści. John Ney Rieber stworzył historię, która nie trzyma w napięciu, jest mdła i warto o niej szybko zapomnieć sięgając po inne, ciekawsze przygody Kapitana. Przed sięgnięciem po ten komiks warto się dwa razy zastanowić, bo mając do wyboru dowolny inny komiks, chyba bym wybrał to drugie.

Ocena: 4/10


środa, 24 kwietnia 2013

Uncanny X-Men, Mroczna Phoenix

     Przyszedł czas na kolejną recenzję z cyklu komiksowego Wielka Kolekcja Komiksów Marvela, która jest wydawana w Polsce przez Hattchette. W szóstym tomie otrzymujemy klasyczną historię sygnowaną X-em, z tragedią w tle. Ta opowieść jest jedną z najbardziej znanych przygód drużyny Xaviera, do tego stopnia, że doczekała się animowanego odpowiednika, a elementy w niej zawarte zostały wykorzystanie w ekranizacjach filmowych.

     Pierwsza kobieta jaka zasila skład X-men, Jean Grey zostaje opanowana przez kosmiczną moc Feniksa. Dzięki czemu uzyskuje ona nieograniczone moce dorównujące bogom. Niestety jej ludzkie ciało oraz umysł nie są w stanie utrzymać tak potężnej mocy. Tym samym przemienia się ona w tytułową Mroczną Feniks i zostaje członkinią Hellfire Club. Jako, że drużyna musi trzymać się razem X-meni nie opuszczają przyjaciółki i za wszelką cenę starają się ją uratować i przeciągnąć znów na jasną stronę mocy. Aby wspomóc obecny zespół wracają Beast i Angel, którzy opuścili zespół jakiś czas temu i zostali zastąpieni przez nowych bohaterów. Gdyby tego było mało Jean Grey jest odpowiedzialna za zniszczenie całego układu słonecznego i życia jakie tam istniało. Za swe czyny będzie musiał odpowiedzieć przed Cesarzową Lilandrą, której wcześniej wraz z X-men pomogła objąć tron Shi'ary.

     Tak oto prezentuje się po części fabuła komiksu, który otrzymał miano "klasycznego" w historii X-men i wydawnictwa Marvel. Właśnie dzięki tej opowieści drużyna o mutantach wspięła się na piedestał domu pomysłów i zasiada na nim po dziś dzień. Mroczna Feniks to dopiero początek wielokrotnie używanego motywu w historii X-men. Po raz pierwszy otrzymujemy tak dużą metamorfozę głównej bohaterki. Ta opowieść stała się wyznacznikiem i drogowskazem w jakim kierunku podążały kolejne opowieści o mutantach, a piętno tych wydarzeń, oraz motywy Sagi Feniksa jest nadal odczuwalne we współczesnych komiksach. Chris Claremont i John Byrne postanowili stworzyć historie z rozmachem o, której będzie się mówiono przez lata. I właśnie dzięki niej zapisali się oni na kartach historii komiksowych twórców. To właśnie oni wprowadzili po raz pierwszy takie postaci jak Kitty Pryde, Emma Frost oraz dyskotekową Dazzler. mamy tu dylematy moralne, konflikt dobra ze złem, diametralną przemianę niewinnej osoby w czyste zło oraz ukazanie prawdziwej miłości, która potrafi wszystko przezwyciężyć. Chociaż to wszystko ładnie brzmi, czytając komiks mamy wrażenie archaiczności, zbyt dużo narracji, ciągłe przypominanie co stało się dwie kartki temu, i bardzo dosadne tłumaczenie co się dzieje. W ciągu lat komiks stracił i zestarzał się. Historia, która w tamtych czasach była czymś nowym, innowacyjnym i rewolucyjnym, teraz jest po prostu kolejną opowieścią uznaną za "klasykę". Osobiście jednak przystaję przy tym, że jest to historia kultowa i należy ją przeczytać, a nie tylko znać. Pomimo swojej staroświeckiej narracji czy sposobu prowadzenia dialogu, Mroczna Feniks to komiks przełomowy w dziejach X-men i w wydawnictwie Marvel. Gdyby nie te wydarzenia nie mielibyśmy teraz takich eventów jak Avengers vs. X-men, i nie wiadomo czy drużyna mutantów ze szkoły dla wybitnych nadal by gościła na kartach komiksów.

Ocena: 9/10


poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Upadek Avengers

     Jako dziewiąty tom kolekcji wydawnictwo Hattchette zaproponowało nam komiks, który z jednej strony jest przełomowy, z innej jubileuszowy, a z jeszcze innej jest nowym początkiem, lecz co najważniejsze, jest to bardzo dobry komiks. Upadek Avengers lub jak kto woli Avengers Disassembled składa się z czterech regularny komiksów plus wydania specjalnego zatytułowanego Avengers Finale. Całość kończy pewną erę w dziejach najliczniejszej grupy superbohaterów Marvela.

     Historia rozpoczyna najgorszy dzień w dziejach Avengers. Nagle u bram rezydencji pojawia się "Walet Kier", który został uznany za zmarłego, tylko po to aby spełnić swoje największe obawy. Wysadza się na oczach przyjaciół zabierając ze sobą Ant-Mana do świata zmarłych. Gdyby tego było mało, Tony Stark również nie próżnuje i na forum ONZ grozi śmiercią ambasadorowi Latverii. Oczywiście wszyscy od razu oskarżają go o powrót do alkoholu. Wydawać by się mogło, że gorzej być nie może. Jednak to dopiero początek tego co czeka mścicieli w tym mrocznym dniu.

     Za fabułę odpowiedzialny jest Brian Michael Bendis znany ze swoich poczynań i sukcesów w serii komiksowej Ultimate Spider-Man. Postanawia on przewrócić do góry nogami wszystko to co do tej pory zostało zrobione. Wie o tym, że jest to koniec pewnej ery dla mścicieli. Jak sam mówi, planował zrobić coś takiego od dziecka, i dostał taką możliwość. Wyszło to bardzo dobrze, bo mamy zarówno akcję, troszeczkę rozważań pomiędzy poszczególnymi bohaterami o przeszłości i jej wpływie na teraźniejszość oraz ckliwe momenty. I właśnie te ostatnie są perełkami umieszczonymi w komiksie. Mamy tu swoisty powrót do przeszłości, w małym stylu, lecz w dużym wykonaniu. Dzięki takim autorom jak Steve McNiven, George Perez, Steve Epting oraz Jimmy Cheung. To właśnie oni sprawiają, że zamykając komiks łza sama kręci się w oku. Nie zabraknie powrotów postaci, których się nie spodziewamy. Wszystko to w wielkim jubileuszowym stylu.

     Głównym rysownikiem tomu jest David Finch, który jest mniej znanym artystą. Niestety w wydaniu Hattchette nie dowiemy się nic o tym autorze i trzeba sięgnąć do niezastąpionego internetu. Rysunki bronią się i są wykonane z duża dokładnością, Finch dba o detale i światłocień. Genialną planszą jest powrót wszystkich obecnych i byłych Avengersów do zniszczonej siedziby. Naprawdę jest to kadr, który robi ogromne wrażenie. Dynamika podczas walk też jest niczego sobie. Jedynym zastrzeżeniem jakie mi się rzuciło w oczy to wykonanie przez Fincha twarzy niektórych bohaterów. W niektórych momentach widać, że nie jest on pewny swojej kreski.

     Bendis i Finch wspólnie przeprowadzają Avengers przez ten ciężki, mroczny dzień, którego traumatyczne skutki będą widoczne i odczuwalne przez bohaterów w kolejnych ich przygodach. Cały komiks utrzymany jest w mrocznym klimacie thrillera, lecz osoby znające wcześniejsze przygody mścicieli łatwo rozszyfrują, kto, co i dlaczego to robi. Sentymentalna końcówka i wspomnienia poległych przyjaciół też mogą wydać się przesadzone, lecz stanowią one fantastyczne rozwiązanie zarówno fabularne jak i wizualne całego komiksu, a zarazem serii. Mamy mocne jubileuszowe zakończenie, które jest początkiem nowej przygody Bendisa z Avengers i ich bohaterami.

Ocena: 8/10



sobota, 2 marca 2013

Spider-Man, Powrót do domu

Czas na pierwszą recenzje. Co ciekawe nie będzie to Green Lantern jak wiele osób znających mnie mogło by się spodziewać. Zacznę od czegoś co jest początkiem nowej kolekcji wydawanej w Polsce, a zarazem wg mnie troszeczkę strzałem w stopę jeżeli chodzi o wybór pierwszego tomu kolekcji. Chodzi o "Spider-Man: Powrót do domu", oryginalnie The Amazing Spider-Man vol.2 #30-35.

Komiks swoją fabuła ma dodać trochę mistycyzmu do całej serii o pająku, jednak ukazanie Parkera i jego mocy jako totemicznego pająka, jest wg mnie troszeczkę nie przemyślane. Owszem, wielu jego przeciwników ma swoje "odpowiedniki" w zwierzęcej formie (Rihno, Vulture, Puma, Scorpion, itp.), ale pierwiastek mistyczny jak określa to autor komiksu J.M.Straczyński to nie jest odświeżenie serii. Wprowadza pewnego rodzaju mętlik. Według niego dzięki temu główny bohater otrzymuje głębie, ale ta postać przez wszystkie lata pojawiania się na łamach komiksów, czy to serii regularnej czy też w gościnnych występach miała stworzony już profil, który był dobry, pomimo swoich kilku wad. Może i jest to odświeżenie, dzięki któremu nowi czytelnicy siądą do przygód Spider-Mana, lecz dla osób znających więcej historii komiks może okazać się nudny.

Zdecydowanie na plus jest postać Ezekiela, który jest tajemniczy, i nie do końca wiadomo o co mu chodzi, oraz dlaczego tak postępuje. Ciekawa postać dzięki, której miałem przyjemność z czytania tego komiksu. Z ciekawości mam zamiar przeczytać jeszcze kilka komiksów z jego udziałem. Na minus jest natomiast główny przeciwnik czyli Morlun. Przypomina mi on trochę Morgula z DC, duży napakowany złoczyńca, który mało co mówi i jest prawie niezniszczalny. Głód jaki ma na "totemy" jest fajnym pomysłem do wykorzystania z innymi bohaterami Marvela. Z jednej strony postać ciekawa z drugiej zwykły "tank", Spider pomimo swojej siły odbija się od niego jak piłka na ulicy. Niby ukazuje jego bezradność, lecz po takich bęckach jakie dostaje powinien wezwać Avengersów, a nie kombinować samemu :P

Rysunki przykuwają uwagę a to dzięki kresce J. Romita Jr, który odwalił kawał dobrej roboty. typowy komiks Amerykański i to widać. Dynamizm w walkach zachowany, postacie nakreślone bardzo dobrze nie ma się do czego przyczepić. W kwestii rysunków nie mam się do czego przyczepić.

No i małe podsumowanie. Hachette wypuszcza nową kolekcje, marketingowo zaczyna dobrze bo kto nie kocha "Superbohatera z sąsiedztwa", ale historia nie powala na kolana, zwłaszcza, że kilka lat temu ta historia była do kupienia w zeszytach i już wtedy się to nie przyjęło. Z jednej strony cieszy mnie, że ktoś wydaje w Polsce komiksy Marvela, zwłaszcza w takim wydaniu. Twarda okładka z genialnym artem na grzbiecie, ale chyba jestem już trochę za stary na przygody pajęczaka, którego uwielbiałem jako dzieciak. Wolę widzieć jego przygody na łamach innych komiksów i dużych crossoverów.

Ocena: 6/10