piątek, 21 listopada 2014

Wielka Wojna Hulka

Pięćdziesiąty pierwszy tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela to kontynuacja trylogii o szmaragdowym herosie. Pierwsza część zatytułowana "Planeta Hulka" została wydana w ramach tej samej kolekcji i podzielona na dwie części. Akcja tego komiksu rozgrywa się po wydarzeniach związanych z "Civil War" i nikogo nie dziwi Tony Stark na miejscu dyrektora S.H.I.E.L.D oraz podział superbohaterów na frakcje. Jednak czy są oni w stanie odłożyć na bok swoje różnice zdań i zjednoczyć się przeciwko nadciągającemu zielonemu kataklizmowi? Czy Ziemia jest na to gotowa?

Iluminaci to grupa składająca się z najpotężniejszych ziemskich superbohaterów. Uznali oni, że Hulk stanowi zbyt duże zagrożenie dla naszej planety i nie sposób jest go kontrolować. Doprowadzili tym samym do sytuacji w której zielonoskóry heros zostaje wysłany w kosmos. Trafia na planetę Sakaar, gdzie staje się gladiatorem i musi walczyć o życie. Pokonuje on tyrana zasiadającego na tronie i sprowadza pokój na planecie. Wszystko wydaje się być dobrze, aż do nieoczekiwanego wybuchu wahadłowca którym przybył na planetę. Oprócz tysięcy mieszkańców ginie również żona i nienarodzone dziecko Hulka. Teraz pełen gniewu powraca na Ziemię, by zemścić się na sprawcach tego zdarzenia. Działającemu w niewyobrażalnym gniewie goliatowi towarzyszy Przymierze wojowników z planety Sakaar, którzy pomogli mu w obaleniu czerwonego króla i stali się jego braćmi. Czy Iluminaci przeżyją to starcie ?

Głównym założeniem fabuły jest powrót do domu. Co ważniejsze Hulk się zmienił. Jest mądrzejszy, dużo silniejszy i zdeterminowany. Niewiele w nim pozostało z poprzedniego bohatera. Napędzany wściekłością, gniewem i rządzą zemsty pragnie aby jego oprawcy doświadczyli i poczuli to samo co on. Wielkie cierpienie i utrata tych, których kochał. W komiksie mamy dużo odniesień sytuacyjnych do "Planet Hulk", dzięki czemu komiks dużo zyskuje. Nasuwa się na myśl przysłowie "Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie". Przez pięć zeszytów otrzymujemy jedną wielką nawalankę, z różnymi przeciwnikami dużego kalibru. Zaczynając od Black Bolta, Thinga a na Sentrym skończywszy. Przez większość czasu możemy się delektować kadrami walk w Hulk przebija się pięściami przez kolejnych przeciwników. Cała rozpacz, która kieruje zielonym herosem spada na drugi plan i niknie w gąszczu ciosów. W żaden sposób nie wpływa to negatywnie na odbiór komiksu. Czyta się go przyjemnie, ponieważ historie z zielonym gigantem przyzwyczaiły nas do masowego zniszczenia i ciągłej walki. Tym razem jest jednak zaplecze z większą całością, którą Greg Pak przygotowywał wiele lat wcześniej. Trzeba przyznać, że wyszło mu to całkiem zgrabnie.

Rysunkami w środkowym tomie trylogii zajął się John Romita Jr. który znany jest czytelnikom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Jego prace podzieliły fanów na dwa obozy i budzi skrajne emocje. Tych co uważają go za dobrego i kreatywnego rysownika. Oraz na tych, którzy starają się omijać komiksy z jego pracami szerokim łukiem. Niestety tych drugich jest więcej. Romita Jr. rysuje w specyficzny sposób. Jego bohaterowie posiadają szerokie twarze, a kobiece bohaterki charakteryzują się niezmiennie jedną i tą samą twarzą. W takim rozrachunku Hulk wygląda dość dziwnie. Niemożna jednak kwestionować tego, że miał on wpływ na wiele serii i ważnych wydarzeń w wydawnictwie Marvel. Szkoda że duet C.Pagulayan i A.Lopresti z pierwszego tomu "Planet Hulk" nie zostali zatrudnieni do kontynuowania opowieści.

Pomimo kilku wad które ma "Wielka Wojna Hulka" to pozycja bardzo dobra. Może nie pokazuje nam całego ogromu wydarzenia jakim jest inwazja zielonej szramy na Ziemię gdyż trzeba by było przeczytać kilka tie-inów, gdyż po ich lekturze historia nabiera rumieńców. Podobna sytuacja miała miejsce w stosunku do "Civil War". Tam również główny komiks nie ukazywał nam wszystkiego co działo się z bohaterami. Niestety taki urok ważnych "eventów" w uniwersum Marvela. Ważne jest jednak to, że zachęca to do sięgnięcia po dodatkowe numery różnych serii. "Wielka Wojna Hulka" to obowiązkowa historia dla fanów rozwałki, która kończy pewien etap w życiu zielonego giganta.

Ocena: 9/10




środa, 13 sierpnia 2014

Fantastyczna Czwórka, Niepojęte

Przygody pierwszej rodziny superbohaterów Marvela, możemy przeczytać w 37 tomie Wielkiej Kolekcji komiksów Marvela wydawanych w Polsce przez Hachette. Chociaż wiele osób podchodzi z dystansem do tego tytułu jak i do samych głównych bohaterów trzeba przyznać, że cała opowieść, a zwłaszcza jej pierwsza część to komiks na dobrym poziomie. Dlaczego warto po niego sięgnąć przekonacie się już za chwilę.

Fantastyczna Czwórka od ponad 50 lat podróżuje w czasie i przestrzeni, boryka się z problemami w tym i innych uniwersach. Wielokrotnie spotyka na swojej drodze złoczyńców, samozwańczych władców czy też alternatywne wersje swoich przyjaciół i rodziny. Wszystko to urozmaica najnowsza technologia i wynalazki tworzone przez Reed'a bardziej znanego jako Mr. Fantastic, jednak to nie jest najważniejszy element komiksu. Coś co go wyróżnia spośród innych tytułów z domu pomysłów jest "Rodzina", ponieważ to ona jest kluczem do sukcesu serii i tytułu. Tym razem powraca główny antagonista drużyny, władca Latverii - Doktor Doom. Od lat planował zawładnąć światem, jednak za każdym razem plany krzyżowała mu Fantastyczna Czwórka. Ponieważ podczas starć niejednokrotnie zawodziła technologia Doom postanowił sięgnąć do swoich korzeni i posłużyć się czarną magią. 

Udana opowieść o Fantastycznej Czwórce to połączenie przygody fantastycznonaukowej z operą mydlaną. Te dwa skrajne gatunki w bardzo łatwo jest przegiąć w jedną ze stron. Mark Waid i Mike Wieringo bardzo dobrze pokazują, jak można balansować pomiędzy tymi dwoma gatunkami. Scenariusz jest dobrze napisany i wciąga czytelnika. Mamy to przedstawione zarówno problemy F4 z ich codziennym życiem jak i Dooma, który postanawia wrócić do swoich korzeni i spróbować czegoś nowego, zapomnianego przez tyle lat. Mark Waid potrafi wyważyć napięcie i zostawić czytelnika ze szczęką na podłodze na koniec zeszytu. Genialnym pomysłem było wprowadzenie elementów mistycznych i "bariery umysłowej" jaką musi pokonać Mr. Fantastic aby ocalić swoją rodzinę. Niestety widać, że to właśnie on jest główną postacią tej opowieści i to on wydaje się najciekawszy w całym tomie. Nawet Ben, który można nazwać "swój chłop", niezbyt jest tu wyeksponowany. A szkoda, gdyż czytając komiksy z cyklu F4 to właśnie niebieskooki ulubienice ciotki Petuni jest zarówno spoiwem, komikiem i sercem drużyny. I tu również pojawia się problem. Jak już wcześniej wspomniałem, cały tom jest nastawiony na Reeda, i brak w nim całej drużyny. Zeszyty do tego albumy były rysowane przez dwóch autorów. Co ciekawe prezentują oni bardzo podobny styl, dzięki czemu nie ma zgrzytu kiedy przechodzimy do kolejnych zeszytów z innymi rysunkami. Trudno jest jednak nie zauważyć zdecydowanie większego doświadczenia i kunsztu Mikea Wieringo nad Casey Jonesem. Obaj panowie dają jednak plamę w rysowanie Sue i jej dzieci. Jedynym bohaterem, który wygląda dobrze w obu przypadkach to Thing. Cóż tak naprawdę to trzeba mieć talent, aby tę postać źle narysować. Wielka szkoda, że rysunki na okładce są zdecydowanie lepsze i ciekawsze niż te w środku.

Niestety 37 tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela wypada bardzo średnio. Dość ciekawie zapowiadająca się historia ze słabymi rysunkami nie wciąga tak bardzo jak powinna. Plusem są natomiast dodatki ponieważ mamy ich aż 13 stron. Tym razem wydawnictwo oprócz wypowiedzi scenarzysty dodało drzewo genealogiczne Richardsow, przedstawiło alternatywne drużyny oraz początki Dr. Dooma. Dzięki temu album jest naprawdę spory bo liczy sobie 196 stron. Pomimo wszystkich minusów warto sięgnąć po ten album i zapoznać się z dobrze zapowiadającą się historią, która ma swoją kontynuację w 41 tomie WKKM.


Ocena: 5/10


wtorek, 10 czerwca 2014

Star Wars Komiks, 2/2013

Tym razem Star Wars Komiks to gratka dla starszych czytelników i fanów Gwiezdnych Wojen. Po pierwsze numer ma 64 strony a po drugie nareszcie na polskim rynku ukazał się komiks "Kres Imperium". Wiele osób czekało a wręcz domagało się wydania tej pozycji w naszym kraju, jako że jest to zakończenie serii wydanej jeszcze przez TM-Semic. Oczywiście jest też druga opowieść, tym razem osadzona w czasach Wojen Klonów oraz artykuł o dziejach Imperium.

"Wąwóz Śmierci" wydany pierwotnie jako Free Comic Book w 2009 roku to mały epizod w którym główną rolę odgrywa Kit Fisto. Separatyści zajęli tytułowy wąwóz, który jest kluczowy dla konfliktu na planecie Rishi. Rada Jedi wysyła zielonego mistrza aby poprowadził atak na elitarny oddział Geonozjon. Jak to zwykle bywa zielony zabawny Jedi wpada na niekonwencjonalny pomysł. Jaki? To każdy sam musi się przekonać. Scenariusz został zilustrowany przez Ramona K. Pereza i zdecydowanie pasuje do całej opowieści. Rysunki przypominają serial animowany i dzięki temu dobrze się to wpasowuje w całą opowieść. Kolory są żywe i intensywne co jest dodatkowym plusem. Ogólnie jest to krótka, szybka opowieść wzbudzająca uśmiech na twarzy czytelnika.

"Kres Imperium" to zakończenie genialnej serii w której w skład wchodzą Mroczne Imperium i Mroczne Imperium II. W Polsce obie historie wydane zostały prze TM-Semic, ale dopiero teraz Egmont dostarcza nam zamknięcie całej opowieści. Świadomość Palpatine'a znajduje się obecnie w ostatnim skolonowanym ciele. Niestety jest ono bardzo słabe, i używanie Mocy powoli je wyniszcza. Jedyną szansą na przetrwanie jest przeniesienie świadomości do nowego, młodszego oraz silniejszego ciała władającego mocą. Pada na dzieci Hana i Leii. Niestety to nie jedyny problem z jakim musi się borykać Galaktyczny Sojusz po 10 latach od zwycięstwa nad Endorem. Zjednoczone siły Imperium mają w rękach nową straszliwą broń, która jednym pociskiem jest w stanie niszczyć całe planety. Największym problemem opowieści jest to, że wszystko za szybko się dzieje. Niby jest to zakończenie większej historii, ale pierwotnie wydanie go w dwóch zeszytach to niestety mało stron. Negatywnie na całość wypływa trochę naciągane sytuacji, gdzie np: rebelianci bez problemu wdzierają się na gwiezdny niszczyciel, czy mroczni Jedi, którzy nie stanowią najmniejszego zagrożenia dla Luke'a i jego nowego zakonu. Rysunki są nadal utrzymane w klimacie co stanowi ciekawą zamkniętą całość, pomimo zmiany rysownika. Kolorystyka tym razem to zdecydowany plus, barwy są bardziej adekwatne do krajobrazu i bohaterów. Mamy to złotego C-3PO a nie żółtawego jak było to poprzednio. Kres Imperium to komiks na dobrym poziomie jak również zakończenie całej trylogii. Jedni mogę się czepiać szaty graficznej, inni fabuły, lecz nie da się wszystkim dogodzić. Jest to komiks specyficzny, zwłaszcza dla oka. Warto do niego sięgnąć i oderwać się od typowego amerykańskiego komiksu z superbohaterami i ślicznymi rysunkami.

Ocena: 8/10


wtorek, 20 maja 2014

Biały Orzeł #4, Wielka draka w stolicy

"Dobre bo Polskie", "Wspierajmy nasze produkty", takie i podobne hasła można bardzo często przeczytać w gazetach lub usłyszeć w telewizji. Czasami jednak warto się dwa razy zastanowić czy to tylko propaganda, czy może naprawdę warto. Niestety w przypadku komiksu Biały Orzeł a hasłem "Dobre bo Polskie" nie możemy postawić znaku równości. Na pewno nie po przeczytaniu czwartego numeru przygód warszawskiego superbohatera.

Historia rozpoczyna się od kadrów z dwoma bohaterami. Pan Pyta i Pan Odpowiada to dwie tajemnicze i intrygujące postaci, które od wieków podróżują razem w milczeniu. Pierwszy poprzez zadanie pytanie potrafi doprowadzić człowieka do obłędu. Drugi zna odpowiedzi na wszystkie pytania we wszechświecie. Ich rozmowa może doprowadzić do apokalipsy. To oni przyczynili się do wyginięcia dinozaurów czy epidemii dżumy. Tym razem obaj panowie postanowili zawitać do Warszawy, akurat wtedy gdy no stolicę wydostaje się horda potworów zwanych zalewakami. Jak się jednak szybko okazuje Biały Orzeł nie jest sam. Wzrasta bowiem konkurencja osób z nadprzyrodzonymi mocami oraz chęcią niesienia pomocy innym.

Fabuła pierwszego, dwutomowego zeszytu "Wielka draka w stolicy" nie jest porywająca. Czuć wszechogarniające zagrożenie jednak tak naprawdę jest ono potraktowane z dużym dystansem i widać, że więcej będzie się działo w kolejnym tomie. Interesującymi bohaterami są Pan Pyta i Pan Odpowiada, wprowadzają oni pewnego rodzaju mistyczność, jednak znów jest tego za mało i trzeba czekać na dalszą część historii. Przypomina to trochę bieg na 100 metrów, w którym recenzowany zeszyt to dopiero ustawianie się w blokach. Niestety cierpi na tym fabuła, która robi się mdła. Duża część zeszytu jest poświęcona na spotkanie głównego bohatera z Obywatelem. Nowym herosem, który na własną rękę stara się zwalczać oprychów panoszących się po stolicy. Uważa, że taki sposób jest efektywniejszy niż działania skorumpowanego wymiaru sprawiedliwości. Wprowadzenie kolejnego "pomocnik" lub też sojusznika to bardzo fajny pomysł jednak Obywatel to symbioza Casey Jonesa z TMNT oraz bohatera gry Borderland. Miłym zaskoczeniem jest pojawienie się jeszcze jednego herosa. Tym razem kobiety a raczej postaci znanej z mitów i legend. Chodzi oczywiście o Syrenę, która osobą znającym troszeczkę komiksy od razu będzie przypominać bohaterkę Witchblade. Czy nowi superherosi to pomysł innowacyjny? Zdecydowanie nie, owszem można czerpać ze znanych dobrze sprzedających się wzorców jednak ewidentnie widać kopie i wariacje znanych zagranicznych bohaterów. Tworzenie team-up z piękną Syreną to dobry pomysł, gdyż wielu osobom spodobają się jej wdzięki, a może wyniknie z tego coś ciekawego.

Dialogi niestety stoją na przeciętnym poziomie. O ile autorzy starają się dodawać troszeczkę humoru, to czasami wydaje się, że robią to zdecydowanie na siłę. Warto zwrócić uwagę na niektóre wypowiedzi głównego bohatera. Dla jednych mogą się one wydać infantylne jednak jest to bardzo dobrze wpleciona inspiracja sztampowymi wypowiedziami amerykańskich superbohaterów. W stosunku do poprzednich numerów uległa modyfikacji szata graficzna. Do zespołu dołączyła nowa osoba - Rex Lokus, który odpowiada za dobór kolorów i trzeba przyznać, że wypływa to bardzo pozytywnie. Najlepiej jest to widoczne na ilustracjach zajmujących całe strony. Trzeba przyznać, że tym razem nie poskąpiono i czytelnik będzie miło zaskoczony oglądając bohaterów i widowiskowe sceny w dużym formacie.

Czytając tytuł "Wielka draka w stolicy" przychodzi na myśl film z 1986 roku zatytułowany "Wielka draka w chińskiej dzielnicy" i o ile w tym drugim mamy ciekawe zwroty akcji, dobrze przedstawionych bohaterów, dynamicznie rozwijającą się fabułę, to w tym pierwszym tego wszystkiego brakuje. Owszem, trzeba pamiętać, że jest to pierwszy zeszyt, ale czy po słabym pierwszym numerze część czytelników będzie chciała sięgać po kolejny numer? Warto jednak dać szansę i zobaczyć jak rozwinie się sytuacja pomiędzy Białym a Syreną i czy stolica przetrwa atak wodnych potworów. Po raz kolejny trzeba stanąć przed dylematem, czy dawać kredyt zaufania autorom komiksu, czy też nie.

Ocena: 3/10



 Egzemplarz recenzencki udostępniony przez Bestiariusz.pl

sobota, 19 kwietnia 2014

Norka zagłady

Coraz częściej możemy się spotkać z niekonwencjonalnymi metodami nauczania dzieci i młodzieży. Powstają edukacyjne filmy, gry czy książki, ostatnio zaczęły pojawiać się też komiksy. Wypełniają one lukę pomiędzy rozrywką, jaką niosą „zwykłe” rysunkowe opowieści a historią, przekazującą wartości moralne. Ciężko jednak zachęcić młodego czytelnika do tego typu komiksu, kiedy ma do wyboru komediowego „Kaczora Donalda” czy brutalnych i heroicznych superbohaterów.

Tomasz Samojik jest polskim twórcą komiksów mieszkającym na skraju Puszczy Białowieskiej. Przelewa on na papier swoją pasję związaną z tym miejscem, tworząc przy tym zabawne i pouczające opowieści dla najmłodszych.

„Norka zagłady” to kontynuacją przygód ryjówek zamieszkujących krainę o nazwie Dolina ryjówek. W poprzedniej części, zatytułowanej „Norka przeznaczenia”, mali przyjaciele z głównym bohaterem – Dobrzykiem - na czele musieli stanąć przeciwko człowiekowi i jego wpływowi na dolinę. Tym razem będą musieli zmierzyć się z inwazją norek amerykańskich, które mają zamiar zagarnąć całą krainę tylko i wyłącznie dla siebie. Chociaż w „Norce zagłady” udało się w dość ciekawy sposób dokonać antropomorfizacji, nadając historii lekki posmak fantastyki, to rysunki Samojlika niestety nie zachwycają. Są bardzo uproszczone i niedopracowane. Kreska jest prosta, a tła bardzo barwne.
 

Owszem, autor odwzorowuje cechy charakterystyczne poszczególnych zwierząt i owadów, ale nie czyni tego z dużą dokładnością. Z drugiej strony, brak detali pokazuje jednak do kogo jest kierowana jest cała historia. W „Norce zagłady” nie znajdziemy również typowego komiksowego języka.

Samo wydanie prezentuje się bardzo dobrze. Dostajemy wysokiej klasy papier z drukiem doskonałej jakości, a wszystko to zamknięte w twardej oprawie. Akcja rozgrywa się w dobrym tempie, momentami niesie za sobą zabawne sytuacje. Komiks pokazuje, że bycie dobrym zawsze przynosi pozytywny efekt oraz, że gdy wyciągniemy do kogoś pomocną dłoń, w przyszłości ten fakt zaprocentuje. Dowiadujemy się również jak ważne jest dbanie o otaczające nas środowisko. Dodatkowo w zeszycie znajdziemy ciekawostki dotyczące polskiej przyrody. Związane jest to z miłością autora do Puszczy Białowieskiej. Odsyła on czytelnika do załącznika, w którym przekazuje wiedzę w sposób zgrabny i interesujący.


Również starsi czytelnicy znajdą w „Norce zagłady” coś dla siebie, chociaż znacznie mniej niż najmłodsi. Warto zauważyć, iż główny antagonista przypomina Darth'a Vader'a z „Gwiezdnych Wojen”, z drobną różnicą. Zamiast hełmu na głowie nosi on budkę dla ptaków. Nie brakuje również dowcipów związanych z jego oddechem i nawiązań do bohatera sagi Lucasa.

„Norka zagłady” skierowana jest przede wszystkim do dzieci. Niesie ona wiele wartości wychowawczych i edukacyjnych, które w tak ciekawej formie przynoszą wiele radości. Jest to dobry sposób na zaszczepienie pasji komiksowej rodzica w potomku. Tego typu publikacje są ważne zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy zarówno gry, książki i filmy emanują przemocą i strachem. W „Norce Zagłady” dostajemy natomiast coś bardzo pogodnego jak na realia komiksowe. Warto podkreślić, że jej wydanie jest dobrym posunięciem ze strony wydawnictwa – nie można bowiem skupiać się tylko i wyłącznie na ofercie przeznaczonej dla dorosłych czytelników. Warto kształcić świadomość komiksową wśród dzieci, które w przyszłości staną się potencjalnymi czytelnikami. 

Ocena: 4/10 

 

czwartek, 3 kwietnia 2014

She-Hulk, Samotna zielona kobieta

Nareszcie w kioskach i salonach prasowych można nabyć 34 tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Jest to numer wyjątkowy ponieważ główna postać jest mało znana czytelnikom w naszym kraju. Osobiście bardzo czekałem na ten tom, ze względu na to, że She-Hulk jest rewelacyjnie przedstawiana na łamach Avengers, F4 czy innych drużynowych tytułów. Jak wypada solowy występ kuzynki Bannera? Niestety nie za dobrze, a dlaczego to przekonacie się już za chwilę.

"Samotna zielona kobieta" to pierwsze sześć zeszytów przygód She-Hulk w nowej odsłonie. Wydanie zbiorcze to początek nowego rozdziału w jej życiu ponieważ zostaje ona wyrzucona z rezydencji Avengers oraz z obecnej pracy. Jednak młoda adwokatka się nie poddaje i stawia czoła prawdziwemu wyzwaniu. Trafia do wymarzonej kancelarii Goodman, Lieber, Kurtzberg & Holliway. Jak się szybko okazuje nie jest to zwykła kancelaria. Po pierwsze zajmuje się ona sprawami superbohaterów i superzłoczyńców, a na domiar tego w kancelarii ma być zatrudniona Jennifer Walters a nie szalona imprezowiczka She-Hulk. Pierwsze trzy sprawy przedstawione w komiksie to humorystyczne opowieści w których spotkamy zarówno znanych nam bohaterów z uniwersum Marvel jak i zupełnie nowych. Mamy tu sprawę Danger Mana - zwykłego pracownika, który wpada do radioaktywnego zbiornika, Spider-Man vs. J. J. Jameson - jest to chyba najzabawniejsza ze wszystkich opowieści, oraz tajemnicza śmierć w której będzie zeznawał duch. Trzeba przyznać, że każda ze spraw to osobna opowieść zasadniczo nie wpływająca na poprzednie. Dzięki temu tworzą zamkniętą całość.

Za scenariusz odpowiada Dan Slott, który trzeba przyznać świetnie bawi się konwencją humorystycznego spojrzenia na świat superbohaterów. Zadbał on również aby komiks był przystępny dla nowego czytelnika. Warto również zaznaczyć, że akcja nie rozgrywa się tylko i wyłącznie sali sądowej, ale nie uświadczymy tu również zmasowanej nawalanki jaką można spotkać w historiach pierwszego zielonego giganta w uniwersum Marvel. Głównie skupia się on na codziennych perypetiach Jennifer związanych z przeprowadzką, randkami czy imprezami. Ciekawym aspektem jest wykorzystanie komiksów Marvela jako dowodów w sprawach sądowych. Oczywiście jest to puszczenie oka w stronę czytelnika, oraz jedna z nielicznych serii gdzie bohaterowie mają świadomość tego, że ich perypetie są ilustrowane. Scenariusz został zilustrowany przez Paula Pelletiera oraz Juana Bobillo. Obaj panowie prezentują dość realistyczny styl rysowania, dobrze komponują kadry i nie skupiają się aż tak bardzo na szczegółach. Bobillo jednak pozwala sobie na pewne odchylenia i jego ilustracje bardziej przypominają serial animowany niż komiks. Dzięki temu lepiej się one komponują ze scenariuszem. Nie znaczy to, że Paul Pelletier źle rysuje. Po prostu jego rysunki w tym zestawieniu są poprawne. Warto również wspomnieć o okładkach poszczególnych zeszytów, które świetnie prezentują główną bohaterkę cyklu.

Niestety pomimo ciekawych rysunków i niby ciekawego scenariusza komiks nie zachwyca. Osobiście rozczarowałem się czytając go. Liczyłem bardziej na Jennifer z przygód Avengers czy F4. Niemniej nowa odsłona jest ciekawa, lecz nie wciąga tak bardzo jak inne serie z kuzynką Bannera. Owszem mamy tu dużo humoru zarówno słownego jak i sytuacyjnego, jednak to za mało. Zdecydowanie jest to komiks rozrywkowy, który może trafić w gust, lub też nie. Pomimo, że She-Hulk to typowa postać drugoplanowa, której solowe przygody nie wpływają na główny nurt uniwersum Marvel, jednak warto przynajmniej zapoznać się z małym skrawkiem jej przygód.

Ocena: 4/10


niedziela, 23 marca 2014

Ultimates: Superludzie

Wydawnictwo Hachette w dwudziestym czwartym tomie kolekcji poświęconej najciekawszym i najlepszym komiksom z uniwersum Marvela prezentuje nam coś, co jest obowiązkową pozycją dla każdego czytelnika komiksowego. Mowa tu oczywiście o Ultimates: Superludzie. Autor Mark Millar proponuje nam zdecydowanie nowy wizerunek jeżeli chodzi o flagową drużynę superbohaterów. Pierwsze sześć zeszytów umieszczonych w wydaniu zbiorczym świetnie prezentuje uniwersum Ultimates oraz ukazuje jaką drogę obierze ta historia.

Na samym początku opowieści zostajemy przeniesieni do 1945 roku gdzie śledzimy losy Kapitana Ameryki, który ma poświęca swoje życie niszcząc nazistowską superbroń skierowaną w samo serce Waszyngtonu. Następnie podążamy śladami Tonego Starka i jego wizyty w Himalajach, aby wreszcie trafić do roku 2002 i wraz z Bannerem i Furym oglądać zniszczenia jaki wyrządził Hulk w Nowym Jorku. To właśnie tutaj dyrektor Shield będzie kompletował swoją drużynę superludzi sponsorowaną przez rząd i w tym mieście stoczą oni swój pierwszy poważny bój. W pierwszy skład wejdą Kapitan Ameryka, Iron Man, Giant Man oraz Wasp. Nie zabraknie oczywiście nordyckiego boga Thora, tym razem w nieco innym dość specyficznym wydaniu.

 Ultimates to typowy komiks rozrywkowy. Nie stara się być dziełem ambitnym, dzięki czemu jest tak dobry. Rysunki Bryana Hitcha to klasa sama w sobie. Odnosi się wrażenie, że zamiast czytać komiks oglądamy film. Pełne dynamiki rysunki w scenach walk mogłyby spokojnie być samowystarczalnymi artami. Realistyczna kreska oraz ładne kadry wprowadzają świeżość i ciekawy klimat. Hitch nie oszczędza w szczegółach, rewelacyjnie odświeżył wygląd bohaterów na miarę XXI wieku dodając im odrobiny epickości. Warto przy okazji zwrócić uwagę na postać Furego, który przypomina Samuela L. Jaksona, a komiks ukazał się na rynku zanim powstało filmowe uniwersum Marvela. Świetne rysunki to nie wszystko, bo oprócz operatora w tym hollywodzkim przedsięwzięciu potrzebny jest reżyser i scenarzysta, a w tym przypadku jest to Mark Millar. Scenariusz stoi na bardzo wysokim poziomie, bohaterowie są prawdziwi i przekonujący. Autor postarał się o to aby byli oni uwspółcześnieni. Przykładem może być spotkanie z prezydentem Bushem, czy rozmowa o ekranizacji filmowej przygód drużyny. I tu natrafiamy na ciekawostkę, Fury wymienia Samuela L. Jaksona jako aktora mogącego zagrać jego postać (Millar trafia idealnie). Wszystko to uzupełniają bardzo dobre dialogi z duża dozą humoru. Warto również zaznaczyć, że komiks przedstawia bohaterów dla starszych czytelników. Natrafimy tu na dwuznaczne sytuacje oraz wulgarny język.

Nowa wizja mścicieli to rozrywka w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie zabraknie również spokojniejszych sytuacji gdzie będzie można poznać naszych nowych/starych bohaterów. Cała historia tworzy spójną całość i nie sposób się nudzić. Jest to jeden z najlepszych komiksów ostatnich lat i warto po niego sięgnąć. Będą nim zachwyceni zarówno nowi jak i starzy czytelnicy, a nowe uniwersum Ultimates to czysta karta, którą trzeba zapełnić, co wyśmienicie robi Mark Millar.

Ocena: 10/10


piątek, 14 marca 2014

Tajemnica "Plaży w Pourville"

Wielki powrót jednego z najpopularniejszych bohaterów polskich komiksów. Legenda dawnych czasów znowu w akcji. Najlepsi agenci brytyjskiego Secret Service czy amerykańskiego CIA mogą, co najwyżej, kryć się w jego cieniu. Kapitan Żbik, w randze pułkownika, znowu wyrusza do akcji – tym razem w historii opartej na faktach.

Jan Żbik, czyli najbardziej znany milicjant komiksowy z czasów PRL-u, powraca za sprawą wydawnictwa Kultura Gniewu. Miało być szumnie i z przytupem, a tymczasem okazało się, że w obecnym ustroju politycznym dla kultowego komiksu nie ma już miejsca. Nawet reedycja, która została przygotowana przez wydawnictwo Muza, nie wywołała przewidywanej rewolucji. Wręcz przeciwnie – spotkała się z niechęcią fanów komiksowej serii. Również album wydany w 2006 roku przez Mandragorę, zatytułowany „Kim jest «Biała Mewa»” nie uzyskał pozytywnych opinii, a główny grafik, Michał Śledziński, zrezygnował z udziału w projekcie już po pierwszym zeszycie. „Tajemnica «Plaży w Pourville»”, czyli najnowszy odcinek przygód autorstwa Władysława Krupka, niestety przyłącza się do upadku kultowej serii.

Zeszyt jest zbiorczym wydaniem gazetowych przedruków z „Bezpłatnego Tygodnika Poznańskiego” z lat 2003-2004. Dodatkowo zostały dołożone trzy strony, które nigdy wcześniej nie były publikowane. Fabuła komiksu jest dość luźno powiązana z aferą medialną, która miała miejsce w 2000 roku, kiedy z poznańskiego muzeum został skradziony obraz Claude'a Moneta, „Plaża w Pourville”. Pomimo usilnych starań policji, płótna nie udało się odzyskać od razu. Sprawa została rozwiązana dopiero dwa lata później i to zupełnie przypadkowo. Ta sytuacja stała się punktem wyjścia dla historii zawartej w komiksie. Policja nie radzi sobie ze śledztwem i zwraca się o pomoc do Jana Żbika – legendarnego pułkownika, obecnie w stanie spoczynku. Mężczyzna nie działa jednak w pojedynkę, korzysta ze wsparcia wnuka Michała – funkcjonariusza Centralnego Biura Śledczego. Możemy dzięki temu zaobserwować, w jaki sposób dwa pokolenia stróżów prawa starają się wspólnie rozwiązać sprawę. Niestety, głównym bohaterem nie jest zasłużony pułkownik, ale jego młodszy krewny. Kultowy komisarz to tylko dodatek, który wnosi trochę archaicznego klimatu i przywołuje fanom serii wspomnienia.

Cały komiks jest przepełniony mało wiarygodną fabułą, brakuje również zaskakujących zwrotów akcji. Tropiąc przestępców Michał przemierza prawie pół świata, żeby ostatecznie znów trafić do Polski. Rodzimi policjanci przedstawieni są jako wzór elegancji, w dobrze skrojonych mundurach. Mówi się o nich w samych superlatywach. Widać wyraźną różnicę pomiędzy złymi, a dobrymi bohaterami. Wszyscy wyrażają się w bardzo specyficzny sposób zarówno w dialogach służbowych, rozmowach prywatnych, jak i podczas monologów wewnętrznych. Język jest zdecydowanie przestarzały. Władysław Krupka, z racji swojego wieku, nie poczuwa się do tworzenia dialogów w typowo nowoczesny sposób, przez co rozmowy bohaterów są po prostu drętwe. Autor zdecydowanie powinien skoncentrować się na samych przygodach Żbika, natomiast pisanie scenariusza mógłby powierzyć komuś innemu. Trzeba jednak pamiętać, że nie jest z wykształcenia scenarzystą, a pułkownikiem Milicji Obywatelskiej.

Największym plusem komiksu jest próba rekonstrukcji dawnego stylu i formy. Co prawda, nie udało się tego dokonać w 100% – głównie ze względu na papier i lakierowaną okładkę. Technika poszła do przodu i wydanie niestety na tym traci. Dodatkowego klimatu dodają za to szramy na okładce oraz format zeszytowy komiksu. Dzięki takiemu rozwiązaniu nie zajmuje dużo miejsca. Oczywiście nie mogło zabraknąć listu-przestrogi od pułkownika Jana Żbika, w którym możemy dowiedzieć się o marnym losie Wojtka, który udostępnił nielegalnie pliki w Internecie. Szkoda, że to początkowe przerysowanie formy nie zostało rozwinięte. Dalej czytelnika czeka już tylko nudna historia bez polotu.

Kultura Gniewu dużo ryzykowała wydając ten komiks. Niestety, nie był to trafiony pomysł. Pomimo całej legendy, jaką owiany jest Żbik, w dzisiejszych czasach nie ma już dla niego miejsca. Szkoda, że „Tajemnica «Plaży w Pourville»” okazała się wyłącznie kolekcjonerskim nabytkiem dla fanów serii, a nie komiksem zachęcającym nowych czytelników.

Ocena: 3/10



piątek, 7 marca 2014

Star Wars Komiks 1/2013

Pierwszy numer komiksu poświęconego serii Star Wars w 2013 jest bardzo wyjątkowy. A dlaczego ? Ponieważ w środku znajdujemy jedną zamkniętą historię a nie jak to nas zwykle bywa kilka. Tym razem jest to opowieść rozgrywająca się w okresie starej trylogii i skupia się na postaci Hana Solo. Pierwotnie został on wydany jako cykl "Empire" numery 24-25 w 2004/2005 roku.

"Układ Idioty" bo taki tytuł nosi komiks odnosi się do popularnej gry karcianej Sabak. Jest to najpopularniejsza forma hazardu w galaktyce. W partii może brać udział nieograniczona liczba graczy, a polega ona na tym aby uzyskać w kartach wartość zbliżoną do upragnionego 23 lub -23. Ten kto uzyska 23 ma wspomnianego Sabaka, jednak najlepszą możliwością jest układ z kartą idioty o wartości zero. Tym razem Han Solo i Chewbacca wyruszają z tajną misją dla sojuszu Rebeliantów w celu pozyskania potrzebnych zasobów. Zadanie wydaje się być banalne jednak przeszłość zawsze deptała po piętach kapitanowi Sokoła Milleniu, i tym razem go dopada. Z jednej partii sabaka i spotkania z dawną znajomą nie może wywiązać się nic pozytywnego. Dodajmy do tego wściekłego bothanina na usługach Imperium i mieszanka wybuchowa jest gotowa. Czego chcieć więcej?

Akcja z każdą stroną wciąga nas coraz bardziej, a im dalej tym lepiej. W pewnym momencie nie zwracamy nawet uwagi na największy minus komiksu jakim są rysunki. W ich tworzeniu uczestniczyło dwóch rysowników Jeff Johnson oraz Joe Corroney. Niestety pomiędzy nimi jest gigantyczna przepaść. O ile drugi prezentuję dobry poziom i klasę, to pierwszy niestety nie dorasta mu do pięt. Jego rysunki są naprawdę złe, a Han Solo zupełnie nie przypomina Harrisona Forda, a Leia wygląda jak mała dziewczynka z zadartym noskiem. Niestety dzięki temu pierwsza część zdecydowanie traci klimat. Warto również wspomnieć o powrocie pewnego bohatera. Znany z komiksu "Cel: Vader" bothanin Jib Kopatha, który jak to w zwyczaju ma jego rasa zajmuje się informacjami, a ściślej mówiąc sprzedażą ich.

Zdecydowanym plusem komiksu jest brawurowa akcja oraz rysunki Corroneya. Dzięki temu mamy wysoki poziom znany z serii Empire, jednak nie są to wyżyny cyklu. Han Solo jako główny bohater to bardzo dobre rozwiązanie, dzięki temu odczuwa się znów klimat starej trylogii, która wszyscy fani tak bardzo kochają.

Ocena: 6/10


czwartek, 27 lutego 2014

Psychopoland

Co może zdziałać jedna odmowa urzędnika, który chce postępować słusznie i według prawa? Jaką lawinę zdarzeń może za sobą pociągnąć? Na te pytania odpowie nam komiks „Psychopoland” stworzony przez duet Chmielu (scenariusz) i Piotr Białczak (scenariusz i rysunki). Dzięki ich wizji poznamy mroczną stronę polityczno-społeczną naszego kraju oraz brutalną walkę o swoje. Nie ważne jak, byle dopiąć celu.

W komiksie przedstawiono bardzo przerysowany i wykrzywiony obraz naszego kraju jak i społeczeństwa. Jak wskazuje sam tytuł, jest ona absurdalna i brak w niej logiki, co doprowadza do przerażenia wśród czytelników mających świadomość bliskości tego absurdu w codziennym życiu. Przedstawiony świat jest przytłaczający, a jego mieszkańcy sami nakręcają spiralę nienawiści pełną żalu i zawiści (bardzo dobrze obrazuje to kadr szczerzenia zębów u jednego z bohaterów, który jest porównany do grymasu małpy). Na ulicach dominują mieszkańcy z powykrzywianymi twarzami pełnymi gniewu i agresji, a w języku przeważają wrzaski i wulgaryzmy. Chmielu i Białczak nie oszczędzają bohaterów i czytelników. W komiksie króluje cwaniactwo i chamstwo, każda z postaci jest przesiąknięta brudem i brakiem moralności. Dzięki temu autorzy przedstawili sytuacje, w których nawet najmniejszy impuls może każdego popchnąć do zbrodni. 

Pomimo klimatu, jaki tworzą rysunki, scenariusz nie jest rewelacyjny. Na początku rozwija się on bardzo wolno i brak w nim płynności. Wiele osób chętnie rozprawiłoby się w podobny sposób co jeden z bohaterów, z biurokratycznymi urzędnikami. Łatwo sobie wyobrazić kogoś przeżywającego załamanie nerwowe, które popycha głównego bohatera do takich działań. W końcu każdy z nas jest przeciętnym obywatelem swojego miast. Akcja toczy się w dobrym tempie i autorzy zadbali o to, by czytelnik się nie znudził. Umiejętnie wykorzystują retrospekcje i robią swego rodzaju karuzele scen, dzięki czemu czytelnik czuję się równie skołowany i zagubiony jak główny bohater. Oczywiście, po pewnym czasie nie ma z tym problemu, jednak na samym początku taki sposób narracji może być dla niektórych uciążliwy. Komiks przykuwa uwagę oraz intryguje, ma również cechy dobrego thrillera osadzonego w naszych przerysowanych realiach.

Brutalne rysunki Piotra Białczaka nadają charakter całej opowieści. Dzięki wykorzystaniu czerni i bieli otrzymujemy przygnębiający obraz. Wszystkie grafiki starają się być bardzo realistyczne, oczywiście do pewnego stopnia. Tłum, obywatele, bohaterowie, zwłaszcza na samym początku, są trudno rozpoznawalni. Wszystkie twarze wydają się do siebie podobne, a rysy prawie identyczne. Czytelnik czuje się dzięki temu lekko skołowany. Kadrowanie i zabawa światłem i cieniem również stoją na wysokim poziomie. Dobre ujęcia, przypominające filmowe kadry, wielokrotnie zaskakują czytelnika. Niestety, są też i minusy. Niektóre grymasy twarzy niekoniecznie odzwierciedlają to, co zostało przedstawione w sytuacji lub dialogach (zdarzają się i takie, które są zdecydowanie nietrafione). Warto również wspomnieć o okładce. Zdecydowanie przykuwa ona uwagę, a jednocześnie może wprowadzić troszeczkę w błąd. Przypomina klimatem stalkera z post-apokaliptycznego świata. Co prawda, bohater okładki pojawia się w albumie, jednak na pierwszy rzut oka mamy inne skojarzenia co do komiksu.

„Psychopolandu” nie można nazwać komiksem ani dobrym, ani złym. Należy on do specyficznej kategorii komiksów, jest skierowany tylko do pewnego grona czytelników, którzy lubią po lekturze komiksu zastanowić się i zadać sobie pytanie: „Co ja bym zrobił na miejscu głównego bohatera?”. Osoby spragnione mocnych wrażeń będą zadowolone, ponieważ album przepełniony jest wulgaryzmami i brutalnością. Warto również wspomnieć o wydaniu. Duży format i twarda okładka na pewno wyróżniają tę pozycję na półce, odstraszyć może jednak cena. Niemniej komiks nie jest dla wszystkich, przedstawia on naszą codzienność z najgorszej możliwej strony.


Ocena: 3/10


Egzemplarz recenzencki udostępniony przez Bestiariusz.pl

poniedziałek, 24 lutego 2014

Star Wars Komiks 8/2012

Kolejny numer Star Wars komiks trafia w moje ręce do recenzji. W tym zeszycie otrzymujemy tylko dwie historie. Obie są osadzone w okresie starej trylogii i trzeba przyznać, że obie opowieści wypadają bardzo dobrze.Pierwsza z nich rozgrywa się po wydarzeniach znanych z Powrotu Jedi, druga natomiast po Nowej Nadziei.

"Eskadra Łotrów" to jak sam tytuł wskazuje opowieść o pilotach najbardziej znanej eskadry w świecie Gwiezdnych Wojen. Historia pierwotnie została wydana w 1996 roku w ramach "X-Wing Rogue Squadron: Apple Jacks Special Bonus Story". Legendarna eskadra trafia na planetę Tandakin, która znajduje się pod jurysdykcją Imperium. Podczas bitwy Wedge Antiles podejmuje ryzykowną decyzje, która nie podoba się mieszkańcom planety. Jak wybrną z tego rebelianci? Trzeba się samemu przekonać. Rysunki Johna Nadeau przypominają stylem stare komiksy Star Wars wydawane przez wydawnictwo Marvel. Oczywiście bez dziwnych kolorów. Dużym plusem jego rysunków jest to, że nie skupia się on tak bardzo na detalach przy dużych planszach. Natomiast przy zbliżeniach i mniejszych kadrach wręcz przeciwnie. Bohaterowie są łatwi do rozpoznania ponieważ trzyma się on schematyczności ich wyglądu. Jedynym minusem są szturmowcy. Niestety Nadeau nie jest ekspertem w rysowaniu zbrojnych, niech lepiej pozostanie przy maszynach. Za fabułę odpowiada Ryder Windham i trzeba przyznać, że jak na tak krótką historie zawarł on w niej sporo klasyki i osiągnieć eskadry. Dobrym pomysłem jest zakończenie, którego czytelnik się nie spodziewa. Jedynym minusem jest motyw w którym samotny szturmowiec zestrzeliwuje X-winga z ciężkiego blastera. Niestety, interesując się trochę uniwersum Gwiezdnych Wojen, wiemy, że ten blaster nie ma takiej mocy.

Druga opowieść zatytułowana "Piaszczysty podmuch", to zdecydowanie zabawniejsza historia. Skupia się ona na dwóch gangsterach znanych z "Cieni Imperium" Gizman oraz przedstawiciel rasy Chissów - Spiker. Pierwotnie opowieść pojawiła się w "Star Wars Tales 4" z 2000 roku. Podczas odpoczynku na Tatooine, bohaterowie natrafiają na uciekający piaskoczołg Jawów. Jak się okazuje został on zaatakowany przez Dark Troopera (Mrocznego szturmowca). Niestety jak to bywa w takich sytuacjach trzeba będzie się zmierzyć z Imperialnym droidem. Historia jest prosta i nastawiona głównie na akcje i humor. Główni bohaterowie to tak naprawdę gangsterzy z bardzo niskiej półki, do tego dokładamy nowego kompana jakim jest zabawny Jawa. Z tego wszystkiego wychodzi nam bardzo dobry komiks w typowo amerykańskiej szacie graficznej, jaką możemy spotkać w kreskówkach. Oczywiście nie jest to zarzut negatywny, rysunki idealnie odzwierciedlają klimat całości.

Star Wars Komiks 8/2012 to ciekawe zestawienie, które zadowoli zarówno fanów klasycznej jak i nowej trylogii. Mamy tu akcje, humor i przygodę a cóż chcieć więcej od komiksów z odległej galaktyki.


Ocena: 6/10

 

niedziela, 9 lutego 2014

Hulk, Planeta Hulk (tom I)

Jest wielki, silny, zielony i wiecznie wściekły. Tak można szybko scharakteryzować jednego z najstarszych bohaterów wydawnictwa Marvel. Oczywiście chodzi o Hulka, który powstał za sprawą Stana Lee oraz Jacka Kirbyego i panoszy się po tym (i innych) świecie już od 1962 roku. Jak każdy bohater miał on dobre i złe momenty w swojej karierze. Nikt jednak nie zapomni dwóch, chyba najważniejszych wydarzeń na łamach serii The Incredible Hulk, a chodzi oczywiście o Planet Hulk i World War Hulk. W Polsce dzięki wydawanej przez Hachette Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela z 23 mogliśmy otrzymać pierwszą część Planet Hulk.

Tajne stowarzyszenie o nazwie Illuminati, w skład którego wchodzą miedzy innymi Mr.Fantastic, Tony Stark, Namor, Black Bolt czy Doctor Strange, podejmują decyzję aby wysłać Hulka na planetę na, której będzie całkowicie sam. Tym samym uważając, że działają oni w słusznej sprawie wybierają spokojną, niezamieszkała planetę. Jednak jak to zwykle bywa plan zawodzi i zielony olbrzym trafia na tunel nadprzestrzenny dzięki któremu jego kapsuła trafia na planetę Sakaar. Rządzi nią Czerwony Król a główną rozrywką mieszkańców są walki gladiatorów. Jak się szybko okazuje nasz zielony bohater nie jest już najsilniejszym gościem na podwórku. Musi on stawić czoła arenie, na której wszystko może się zdarzyć. Niechcący staje się bohaterem wszystkich uciśnionych i nazwany Synem Sakaaru, zbawcą, którego przybycie przewidziały proroctwa. 

Fabuła komiksu przypomina bardzo przygody Spartakusa, tylko w kosmicznym wydaniu. Jest to dobre ponieważ dostajemy ciekawe zestawienie osobników z różnych planet z uniwersum Marvel, którzy muszą współpracować z Hulkiem. Tak naprawdę historia nie jest odkrywcza, ponieważ Hulk przez początkową cześć komiksu "przebija się" przez rzesze obcych na arenie i nie tylko na niej. Ciekawym założeniem jest wysłanie Hulka w kosmos, aby znalazł spokojne miejsce dla siebie. Okazuje się jednak inaczej, nie znajduje on samotności ale całkiem nowy świat, który autor stworzył od początku. Miał on na to przyzwolenie wydawnictwa, i trzeba przyznać, że zrobił to świetnie. Niektórzy mogą twierdzić o trywialności historii jednak, kosmiczne wydanie gladiatorów to nie wszystko. Jest to początek dużo większego wydarzenia związanego z zielonym gigantem. Warto również zaznaczyć, że nie doświadczymy tu bezmózgiego berserkera. Motyw inteligentnego Hulka powraca niczym bumerang od wielu lat. Dzięki temu autorzy starają się nie popaść w monotonię. Wielokrotnie próbowano również eksperymentować z szarym Hulkiem lub rozdzieleniem osobowości Bannera i zielonego giganta. W 1982 roku Bill Mantlo zaryzykował i pozwolił Bannerowi na zmianę w dowolnym momencie i zachowanie swojej świadomości. Dzięki temu uzyskał amnestie u prezydenta USA i zorganizowano na jego cześć paradę. Jak widać nie jest to pomysł odkrywczy ale można powiedzieć, że wtórny. Głównym motorem napędowym Hulka jest uzyskanie "spokoju". Tak naprawdę nie chce być bohaterem czy zbawcą, chce tylko zostać sam i zająć się swoimi sprawami. Wir wydarzeń prowadzi jednak do zupełnie innych sytuacji.

Rysunki stworzone przez Carlo Pagulayana to istna finezja. Zwłaszcza w scenach walk, w których nie brakuje dynamiki oraz emocji bohaterów. Warto wspomnieć, że pojawia się również Silver Surfer, który stanie na przeciw zielonemu gigantowi. Rysownik nie boi się korzystać z dużych kadrów czy tworzenia ilustracji na 2/3 strony. Dzięki temu możemy utrzymuje on ciągłość akcji i może przedstawić bohaterów w pełnej klasie. Jest to związane z tym, że Pagulayan przez długi czas zajmował się rysowaniem okładek co jest widoczne w jego pracach.

Wiele osób wciąż postrzega Hulka przez pryzmat dawnych lat i pierwszych opowieści z jego przygodami. Kojarzy się on niewątpliwie z gigantem w podartych fioletowych spodniach wykrzykującego "Hulk Smash!". Od tego czasu wiele się zmieniło. Nabrał on ogłady a komiksy z jego udziałem przyciągają nową rzeszę fanów. Dwudziesty trzeci tom kolekcji świetnie prezentuje nowe oblicze wiecznie wkurzonego bohatera Marvela, a zarazem otwiera furtkę do dalszych jego przygód.


Ocena: 9/10


wtorek, 28 stycznia 2014

Mroczne czasy: Wyjście z głuszy, tom 5

Wszyscy szukają ukrywającego się Jedi Dassa Jennira. Jego tropem podąża tajemniczy zabójca, a za nim Darth Vader pałający obsesją eksterminacji Jedi. Nawet wyjęta spod prawa załoga statku "Uhumele" poszukuje swojego dawnego kompana. Jernnir wraz ze swoją towarzyszką, Ember Chankeli, niezbyt o to wszystko dbają. Po awaryjnym lądowaniu na pustynnej planecie muszą się zmagać nie tylko z palącym słońcem, ale również z karawaną pustynnych watażków.

Historia rozgrywająca się w piątym tomie jest bezpośrednią kontynuacją poprzedniego zatytułowanego "Niebieskie żniwa" i rozgrywa się kilka miesięcy po wydarzeniach jakie miały miejsce w filmie "Zemsta Sithów". Seria "Mroczne czasy" zdecydowanie należy do pozycji poważniejszych, brutalniejszych i bardziej ludzkich (bazującej na emocjach i relacjach), niż inne pozycje z EU. Czystka Jedi tworzy także dość przygnębiający klimat. W tych okolicznościach jest jednak bardzo nikłe światełko w tunelu, które nie rozświetla, lecz żarzy się małym blaskiem nadzieji.

Tym razem za scenariusz odpowiada szef starwarsowego Dark Horse, Randy Stradlej. Pomimo chęci można powiedzieć, że nie stanął on na wysokości zadania. „Mroczne Czasy” straciły poniekąd swój charakterystyczny klimat mroku i beznadziei. Autor daje bohaterom odrobinę wytchnienia i szczęścia, co jest trochę dziwne w stosunku do tego, o czym poprzednio mieliśmy okazję czytać. Na plus wpływa zdecydowanie oprawa, która może kojarzyć się z westernem i typowym klimatem rodem z Dzikiego Zachodu. Mamy tu prerię, karawany, klasyczną podróż w palącym słońcu oraz czarny charakter w postaci agenta Imperium z masą zaawansowanej technologii, który próbuje dorwać Jennira. Główny wątek fabularny to przygody Jennira, Ember oraz H2. Jak nietrudno się domyślić po przeczytaniu poprzedniego tomu, dwójkę ludzkich bohaterów zaczyna łączyć coś więcej niż praca. Kwitnący romans to jednak nie jedyny wątek, jaki mamy w komiksie. W tym samym czasie załoga „Uhumele” poszukuje swojego dawnego towarzysza, a to dzięki nowym tropom i pomocy Verpińskiego Jedi. Warto również wspomnieć o Vaderze, który przewija się wraz z tajemniczym łowcą ścigającym Jennira. Jest to ciekawy smaczek nadający klimat całej opowieści. 

Rysunki stoją na bardzo wysokim poziomie. Douglas Wheatley odwalił kawał dobrej roboty. Mamy tu ogromną paletę ras, która przewija się przez wszystkie zeszyty, zaczynając od verpina, yarkora czy krwawego rzeźbiarza. O ile autor przykłada się do zwykłych bohaterów, nie można tego powiedzieć o postaciach okutych w pancerze. Niestety wypadają oni słabo, zwłaszcza okładkowy Vader. Patrząc jednak na całokształt mamy tu dokładne rysunki, ciekawe kadry oraz dobry dobór kolorów. Nawet na pustynnym Prine barwy są przytłaczające i dostosowane do mrocznego klimatu opowieści.

Trudno jest czasem ocenić pojedynczy tom serii, który tworzy całość z poprzednią częścią. „Wyjście z głuszy” jest ewidentnie powiązane z Niebieskimi Żniwami i co z jednej strony jest dobre. Dzięki temu ten pojedynczy tom pozostawia niedosyt. Jak każda opowieść ma swoje minusy fabularne, które nie wpływają jednak na ocenę całości.”Mroczne Czasy” to komiks, w którym nie może być zbyt szczęśliwie, a bohaterom wciąż rzuca się kłody pod nogi. Tym razem przeszkód jest dużo więcej. Pomimo tego, że wydaje się to najsłabszy tom z całej serii, to jednak prezentuje dobry poziom i warto po niego sięgnąć.
 
Ocena: 7/10